Homilia ks. dra Tomasza Kaczmarka wygłoszona podczas pielgrzymki kapłanów do Sanktuarium św. Józefa podczas Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego podczas II wojny światowej, 30 kwietnia 2012 r.
Słynący łaskami Kaliski Obraz Świętej Rodziny prowadzi nas do tajemnicy, że Ojciec Niebieski złożył w ręce Najświętszej Matki i św. Józefa losy życia małego Jezusa. Oni czuwają nad Jego wzrastaniem i osłaniają Go przed złem.
Chciałoby się powiedzieć na sposób metafory: Dobrze jest złożyć drogi swojego życia w dłonie Maryi i Józefa, bo wtedy powtórzy się coś z tajemnicy Nazaretu... Najświętsza Matka i św. Józef uchronią tych, w których odbija się oblicze Jezusa.
Najdostojniejsi Księża Biskupi,
Czcigodni Współbracia Kapłani, którzy pielgrzymujecie do św. Józefa w rocznicę ocalenia od zagłady w Dachau naszych Współbraci,
i Wy wszyscy Bracia i Siostry, zgromadzeni na świętej Liturgii!
Przywołałem na początku mojego rozważania motyw Cudownego Obrazu, przy którym uobecnia się przemożne wstawiennictwo św. Józefa za nami przed Panem. Pielgrzymujący tu przez wiele lat po wojnie kapłani, byli więźniowie z Dachau, przeżywali to szczególniej.
Powraca na myśl ów kwiecień 1945 r. w obozie w Dachau... Rozeszła się wtedy złowieszcza wiadomość, że ci, co do tej pory przeżyli, są i tak przeznaczeni na zagładę, żeby zatrzeć ślady poprzednich zbrodni... Z obozu ma nie pozostać ani śladu. Wtedy kapłani włocławscy, pomni dobrze zawołania z tak drogiego im Sanktuarium kaliskiego „Idźcie do Józefa!”, zaprosili udręczonych współbraci, żeby jeszcze raz ufnie „pójść do Józefa”. Tak zaczęła się pamiętna Nowenna w obozie do św. Józefa, po której przyszło cudowne ocalenie, a potem coroczne dziękczynne pielgrzymowania do św. Józefa, do Kalisza.
Serce tych pielgrzymów ciągnęło do Sanktuarium kaliskiego, ale z biegiem lat siły gasły. Każdego roku to grono się pomniejszało. Dopełniały się i na nich wersety z ich łacińskiego jeszcze brewiarza: Serve bone et fidelis, intra in gaudium Domini tui... I odchodzili do Pana.
Ale choć oni odeszli, to rozwinięte przez nich dzieło wdzięczności wpisało się do pamięci Kościoła. Teraz w ich miejsce przybywają inni: kapłani prosząc Opiekuna Świętej Rodziny, by czuwał „nad wzrastaniem” w nich Jezusa; matki, dziękując św. Józefowi za ocalenie wiary dzieci; żony i mężowie za ocalenie jedności rodziny; wierny lud pełen wdzięczności za ocalenie przed świętokradzkimi zamachami na świętość życia i rodziny ze strony tzw. nowoczesnego, ale obłąkanego świata, i szeregi innych za uchronienie przed wszelkimi szatańskim atakami zła, za ocalenie dobra... Przychodzą, bo tutaj Święta Rodzina pochyla się na niezwykły sposób nad ludzką niedolą.
Siostry, Bracia, sięgnijmy jeszcze do innego wątku. Nasze pielgrzymowanie dziś do św. Józefa jest bardzo szczególnym apelem. Nasz apel nie ma nic wspólnego z owymi, pełnymi grozy na placu obozowym. Ten apel jest inny. Przywołujemy pamięcią tych, którzy poginęli, ale wspominamy ich w duchu wiary jako męczenników, którzy dla Imienia Pana znosili katusze. Ugodził w nich szatan przez swoich zniewolonych, opętanych służalców, by zdruzgotać. A oni, skazani na wymazanie z życia, przepełnieni miłością odtworzyli na sobie coś z Ofiary Chrystusa dla zbawienia świata. I tak lata rozlania nienawiści zaowocowały męczeństwem.
Jakże by dzisiaj tych Męczenników nie wspominać?
Najpierw św. Maksymilian Kolbe, potem zaraz bł. bp Michał Kozal.
Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński, przemawiając do kapłanów byłych więźniów obozów koncentracyjnych w Lądzie 23 maja 1967 r., przypomniał wypowiedziane po zakończeniu wojny słowa Piusa XII: „Przyjdzie czas, gdy z obozów koncentracyjnych i więzień będziemy wydobywali prochy ludzi, którzy tam polegli i będziemy ich wynosili do chwały ołtarzy”. Gdy Prymas Tysiąclecia przytaczał te prorocze słowa, nie przypuszczano jeszcze wtedy, że zaistnieje możliwość przeprowadzenia procesu o męczeństwie tak licznej grupy wiernych z okresu II wojny światowej. Sprawa wymagała czasu i musiała dojrzewać. Tego doczekaliśmy się dopiero w naszych czasach, kiedy faktycznie „wyciągaliśmy” z obozów koncentracyjnych i więzień naszych męczenników, a Kościół przeprowadził proces, by ukazać ich w chwale ołtarzy. Pośród beatyfikowanych w 1999 r. 108 Męczenników z czasu II wojny aż 47 dopełniło ofiary życia w Dachau; z Auschwitz – Oświęcimia jest ich 14.
Na nasz apel świętości przybywa w ten sposób niezwykły bohater miłości Boga i bliźniego, ks. Wincenty Frelichowski.
Razem z nim jest i ks. Henryk Kaczorowski, rektor włocławskiego Seminarium, człowiek modlitwy i dobroci, osoba tak związany z Kaliszem. Gdy go prowadzono do samochodu „widma”, który odwoził skazańców do komory gazowej, zdążył jeszcze powiedzieć do współbraci: „Kiedy już będziemy tam, u Boga, będziemy o was pamiętali...”
O. Henryk Krzysztofik, kapucyn z Lublina, co do swoich wychowanków przekazał na grypsie z obozu w Dachau: „Drodzy bracia! Jestem w rewirze na 7 bloku. Strasznie schudłem, bo woda opada. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za Was i cierpienia swoje Bogu za Was ofiarowuję. Wiem, że umrę i na ziemi już się nie zobaczymy. Ale w nagrodę spotkamy się w niebie”.
Ks. prof. Franciszek Rosłaniec, kapłan sandomierski z Uniwersytetu Warszawskiego, który mówił do przyjaciół: „Teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej jestem przekonany, że najpiękniejsza i najważniejsza, ale dla nas najtrudniejsza modlitwa, to modlitwa Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym: „Ojcze, niech się dzieje Twoja wola”. Usiłuję tę modlitwę wymawiać codziennie i z głębokim przekonaniem i żywą wiarą w „Ojcze nasz” i pozostawać zawsze w najściślejszy zjednoczeniu z Chrystusem. Jestem dumny, że mogę trochę więcej dla Niego i z Nim cierpieć”.
Podąża do tego apelu ks. Edward Detkens z Warszawy, który w drodze na zagazowanie z przejęciem i zaufaniem do Pana recytował po raz ostatni z kapłańskiej modlitwy na zakończenie dnia: Nunc dimittis servum tuum... - „Teraz, o Panie, pozwól odejść Twojemu słudze...”, a potem jeszcze: „Pójdę za Tobą Jezu drogą krzyża, bo krzyż najbardziej mnie do Ciebie zbliża. Daj mi, o Panie, przez Twą świętą mękę gazowej śmierci zwyciężyć udrękę”.
W tym niezwykłym apelu ustawili się alumni: Tadeusz Dulny, któremu słońce Bożej dobroci patrzyło z oczu, co gotów był oddać swą głodową porcję bardziej cierpiącym od siebie. Sam umarł z głodu. A potem jeszcze jego serdeczny przyjaciel, też jeszcze kleryk, Bronisław Kostkowski, co mówił z przejęciem do swojej matki: „Raczej śmierć wybiorę, a nie wyrzeknę się powołania, którym mnie Bóg zaszczycił”. Nie wyrzekł się do końca.
Ale nie tylko oni. Było przecież tylu innych, których wspominani Błogosławieni Męczennicy są przedstawicielami. Nawet może niekiedy nieznani ludziom, ale znani Bogu.
Nie tylko z szeregów duchowieństwa, i nie tylko spośród ofiar nazizmu. Iluż ich było... Prześladowani, karani, zamykani do obozów, szpitali psychiatrycznych, wyszydzani, pozbawiani awansu, spychani na najniższe miejsca w życiu za to tylko, że nie chcieli wyprzeć się swojej wiary... Żadna ofiara miłości nie idzie na darmo, lecz owocuje, tak jak zanotował to w zadumie starożytny autor chrześcijański pod koniec II wieku: sanguis martyrum, semen christianorum (Tertulian, Apologeticus, 53,13). Bo „cenna jest w oczach Pana śmierć Jego wyznawców” (Ps 115,15).
To zmaganie o tryumf miłości będzie trwało cały czas, aż do skończenia świata. Nie ma epoki bez męczenników. Ale skutki zamierzeń prześladowców wobec chrześcijan są zupełnie odwrotne: Ewangelia nie zginęła a „krew męczenników stała się posiewem nowych wyznawców”, nowego wzrostu Kościoła.
Pytamy z zadumą: Jak to się dzieje, że cierpienie i śmierć wyznawców Chrystusa potrafią wydawać takie owoce? - Dotykamy tu tajemnicy miłości. Gdy do ofiary Chrystusa dołączy się ofiara uczniów, gdy do kielicha Zbawiciela dołączy „kielich goryczy” uczniów przepojony wielką miłością Boga, Ojciec Miłosierny odwraca losy świata. Wielka miłość okazana w męczeństwie otwiera zdroje Bożego zmiłowania. I wtedy dzieją się rzeczy niepojęte: zmieniają się dzieje; złu odbierana jest moc działania.
Kościołowi, światu bardzo potrzebni są tacy ofiarni ludzie, którzy gotowi są z siebie składać Bogu ofiarę miłości. Krzyż niesiony przez ludzi o sercach pełnych Boga, miłości, jest skarbem dla Kościoła, dla całej ludzkości.
Gdy w zamyśleniu zatrzymujemy się wobec tej tajemnicy, z wdzięcznością kierujemy nasze myśli ku tym, co cierpieli na różny sposób dla Imienia Pana, bo oni swoją ofiarą miłości w zjednoczeniu ze Zbawicielem budowali wielkie dobro dla całego świata.
Jedynie Bóg zna tajniki serca, tylko On zna prawdziwą ofiarę chrześcijan, i tylko On sam należycie wynagradza każde dobro. Ale duch wiary, duch miłości Kościoła i miłości bliźniego dyktuje nam, by z największym szacunkiem wyrazić naszą wielką wdzięczność tym wszystkim, którzy cierpieli i cierpią dla Pana; co obejmują z miłością krzyż swoich doświadczeń, choroby, prześladowania, upokorzenia.
Oto nasz apel męczenników; apel świętości. Na tym apelu świętości nabierzmy ducha!
Dla każdego, kto zaufał Panu, cierpienie nie jest bezsensem, tragedią. Obejmijmy je z miłością tak , jak uczynili to nasi bracia i siostry Męczennicy, jak Zbawiciel, który objął krzyż. Połączmy je z krzyżem Chrystusa. Wtedy nabiera ono nowego sensu. Gdy dołączymy nasz ból do Jego Krwi, rodzi się z tego połączenia rzecz wielka, wieczna, na zbawienie świata.
Niech nas umacnia na takiej drodze służby Kościołowi przemożne wstawiennictwo Świętego Józefa. Amen.