In English In Italiano Auf Deutsch
Bazylika otwarta codziennie od 6:00 do 19:00
Sekretariat Sanktuarium:
Kancelaria Parafialna:
Sklepik z pamiątkami:
Dom Pielgrzyma:
Restauracja św. Józefa:
62 7 575 822 / 8.00 - 13.00
789 087 043 / 10.00 - 12.00, 16.00 - 18.00
797 630 389 / 10.00 - 16.00
510 733 166 / 8.00 - 21.00
604 844 368 / 12.00 - 16.00
top
/ Home / Kalendarz adwentowy

Kalendarz adwentowy
8 grudnia

Archeologia nieba
i Gwiazda Betlejemska

Aleksandra Polewska-Wianecka

Historia, którą chcę dziś opowiedzieć, jest dowodem na to, że najbardziej dziwaczne zainteresowania młodych ludzi mogą okazać się z czasem zdumiewająco opatrznościowe. Niemal sto lat temu, takie właśnie kompletnie niepraktyczne i zdające się sygnalizować całkowity brak dojrzałości życiowej pasje, zdominowały życie pewnego zubożałego, austriackiego hrabiego. A zdominowały tylko po to, by pomóc mu w przyszłości, jako wybitnemu profesorowi astroarcheologii, rozwiązać zagadkę Gwiazdy Betlejemskiej.

 
Konradin Ferrari d’Occhieppo

Konradin Ferrari d’Occhieppo – bo tak właśnie nazywał się nasz bohater – przyszedł na świat w 1907 roku jako najstarszy syn hrabiego Marquarda Ferrari d’Occhieppo, który pracował dla rządu Austro-Węgier jako prawnik. Niestety po pierwszej wojnie światowej rodzina Konradina mocno zubożała, Marquard zaczął chorować, a choroba wkrótce odebrała mu życie i wszystko zaczęło wskazywać na to, że marzący o świetlanej przyszłości Konradin zostanie stolarzem. Szczęśliwie jednak, jak to mawiali Rzymianie, „przeznaczenie samo znalazło drogę”. Zupełnie nieoczekiwanie okazało się, że młodzieniaszek posiada nadzwyczajny talent do języków starożytnych, w związku z czym uznano, że taki dar nie może się zmarnować i wkrótce znalazł się ktoś, kto zdecydował się opłacać chłopcu naukę w liceum o profilu klasycznym. (Może jakiś zamożny wuj arystokrata?) Zdolności do języków starożytnych są w rzeczy samej osobliwym talentem, o którym jak mniemam, do bólu praktyczni austriaccy krewni Konradina, nie bardzo wiedzieli, co myśleć. Zważywszy, że po maturze, ten stworzony na filologa klasycznego chłopak, zdecydował się nagle na studia… astronomiczne! Żaden z nich zapewne wówczas nie przypuszczał nawet, że natura z rozmysłem wyposażyła Konradina w takie właśnie zdolności i zamiłowania, które uczynią z niego ikonę dyscypliny naukowej zwanej archeologią nieba.

Archeologia nieba

Kiedy usłyszałam o astroarcheologii (zwanej też archeoastronomią i archeologią nieba) po raz pierwszy oniemiałam z wrażenia. Bo jak to? Archeologów wysyła się w kosmos? I co dalej? Prowadzą wykopaliska na księżycu? Na Marsie? Piszę to w tej chwili oczywiście w ramach żartu, ale gdy zetknęłam się z archeologią nieba po raz pierwszy, przyznaję, że takie pytania przemknęły mi przez głowę. Archeoastronomia jednak sprowadza się w rzeczywistości do studium poglądów, wierzeń, badań i praktyk astronomicznych w antycznych cywilizacjach. Więc choć dotyczy nieba, wszelkie działania, jakie się z nią wiążą podejmowane są wyłącznie na Ziemi. Archeoastronomia swymi korzeniami sięga już XVIII wieku, być może więc młody hrabia słyszał o niej decydując się na studia astronomiczne? I być może wiedząc, że znajomość języków antycznych, bardzo się do jej badania przydaje, cicho marzył, że będzie się w niej specjalizował?

NSDAP kontra tropiciel Gwiazdy Betlejemskiej

W połowie lat trzydziestych Konradin szczycił się już tytułem doktora. A potem Hitler zaanektował Austrię i prężnie rozwijająca się kariera astronoma o błękitnej krwi, zaczęła być konsekwentnie blokowana przez NSDAP z tego tylko powodu, że nasz młody uczony udzielał się aktywnie w młodzieżowej organizacji katolickiej. D’Occhieppo przez krótki czas pracował w wiedeńskim obserwatorium uniwersyteckim, a od 1939 do 1940 roku piastował stanowisko dyrektora wiedeńskiego Urania-Sternwarte. W końcu został zmobilizowany i zasilił szeregi Wehrmachtu. Ranny w trakcie działań zbrojnych, został odwieziony do szpitala i nim wyzdrowiał, wojna szczęśliwie się zakończyła. W 1949 roku uzyskał habilitację, a w 1954 roku otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego. Na 90. urodziny otrzymał prawdziwie gwiezdny prezent – jedna z planetoid z pasa głównego asteroid okrążających Słońce (7146) otrzymała imię „Konradin”, oczywiście na jego cześć. Prof. d’Occhieppo opublikował wiele prac i przeprowadził mnóstwo badań, jednakże jego najważniejszym osiągnięciem, dodam, że osiągnięciem, z którym jest automatycznie niemal kojarzony, osiągnięciem - wizytówką jego kariery naukowej jest publikacja poświęcona fenomenowi Gwiazdy Betlejemskiej. Astronom pracował nad nią całe życie. Rzec by można, iż miał w sobie coś z Mędrców ze Wschodu. Wyruszył w naukową podróż za ich Gwiazdą, podobnie jak oni wyruszył w przysłowiowe „ciemno”, bo nie wiedział przecież, czym jego podróż się skończy. W 1977 roku wyniki swych naukowych analiz opublikował w książce „Gwiazda Betlejemska – historia czy legenda?”. Jaką odpowiedź na swój tytuł daje treść powyższej publikacji? Zdecydowanie historia.

12 listopada

O rzeczonej książce i wielkim odkryciu austriackiego naukowca, nie wiedzieć czemu, szybko zapomniano, nikt nie zdążył nawet na fali jej pierwszego sukcesu, przetłumaczyć jej z niemieckiego na jakikolwiek inny język. Tak się jednak złożyło, że niemal 35 lat od dnia jej premiery, tj. w ubiegłym roku, rozsławił ją na cały świat Benedykt XVI w trzecim tomie „Jezusa z Nazaretu”. Więc co konkretnie odkrył profesor d’Occhieppo, którego pracą zafascynował się sam papież? O tym w następnym numerze. Dziś zdradzę tylko, że m. in. obliczył dokładnie dzień, w którym Gwiazda Betlejemska zatrzymała się nad Betlejem, czyli ten sam dzień, w którym do Chrystusa przybyli Mędrcy ze Wschodu. Dniem tym był – według naszego kalendarza oczywiście – 12 listopada.

Ad acta

Benedykt XVI pisze w ostatniej części Jezusa z Nazaretu, iż Konradin Ferrari d’Occhieppo po ukończeniu swej najgłośniejszej książki kwestię fenomenu Gwiazdy Betlejemskiej odłożył ad acta, uznał bowiem, że wszystko w tej sprawie zostało już wyjaśnione do końca. To, co my zwykliśmy nazywać Gwiazdą Betlejemską, a św. Mateusz w swej Ewangelii określa „gwiazdą na Wschodzie”, nie było według niego gwiazdą w astronomicznym tego słowa znaczeniu, ale zjawiskiem świetlnym mogącym gwiazdę optycznie przypominać. Zostało ono wywołane spotkaniem dwóch planet: Jowisza i Saturna. Wiodącymi przypuszczeniami, jakie wysuwano w stosunku do kwestii tego, czym Gwiazda Betlejemska mogłaby być, były sugestie, iż mogła być kometą, przykładowo kometą Halleya lub supernową, jak podejrzewał astronom Jan Kepler. Z czasem jednak Kepler zaczął skłaniać się ku ewentualności, iż światło, które prowadziło trzech króli, mogło powstać w wyniku koniunkcji planet, czyli ich spotkania. W 1603 roku, a więc za życia Keplera, miała początek występująca raz na około 800 lat seria takich koniunkcji. Ówczesna ludność dopatrywała się w pojawieniu się owych zjawisk na niebie zwiastuna wielkich wydarzeń. Co ciekawe, zachował się pewien dokument astronomiczny z Chin, w którym odnotowano, że fenomen do złudzenia przypominający koniunkcję miał miejsce około 5 roku przed narodzinami Jezusa.

Wielka koniunkcja

W drugiej połowie XX wieku informacja ta nie uszła uwagi prof. d’Occhieppo. Zastanawiało go jednak, dlaczego owe zjawisko wystąpiło pięć lat przed wyprawą mędrców do Betlejem. Ponadto profesor uważał, że mędrcy musieli wyruszyć z okolic Babilonu. Według astronoma było to po prostu najbardziej prawdopodobne. Najbliższym Palestynie ośrodkiem astrologii na Wschodzie był bowiem Babilon. Profesor nie był odosobniony w poglądzie, iż mędrcy przybyli do Betlejem z Persji. Choć Babilon w czasach Chrystusa był już podupadającym centrum ówczesnej astronomii naukowej, przebywała tam nadal – jak pisze w swej publikacji astronom – „mała, stopniowo wymierająca grupa astronomów”, a „gęsto zapisane pismem klinowym gliniane tabliczki z obliczeniami astronomicznymi stanowią tego pewne dowody”. Z Babilonu do Betlejem, nawet pieszo, nie wędrowałoby się pięć lat, chyba że z wieloma i to długimi przerwami. Profesor był już bardzo blisko rozwiązania historycznej łamigłówki, ale jeszcze o tym nie wiedział. W międzyczasie natknął się na publikację dziewiętnastowiecznego archeologa Friedricha Wieselera, z której wynikało, że uczony ten znalazł na starożytnych chińskich tablicach chronologicznych informację, iż w 5 roku przed Chrystusem (choć istnieją też źródła mówiące, że był to 4. rok) „ukazała się bardzo jasna gwiazda i była widziana przez długi czas”. Babilońska tabliczka głosiła, że fenomen przywodzący jednoznacznie na myśl koniunkcję odnotowano w 7. roku przed Chrystusem. Profesor nie miał więc wątpliwości, że zjawisko koniunkcji miało miejsce tuż przed narodzinami Chrystusa. Rozbieżność w datach podanych przez babilońskich i chińskich skrybów nie była jednak tak zastanawiająca, jak informacja, że do koniunkcji doszło na kilka lat przed Bożym Narodzeniem.

Siedmioletni błąd

Skąd wziął się podział czasu historycznego na „przed Chrystusem” i „po Chrystusie”? W 525 roku uczony mnich Dionizjusz Mały wprowadził system zliczania dat odnoszący się do daty narodzin Jezusa. Do tej pory obowiązującym punktem odniesienia w dziejach cywilizacji zachodniej była data założenia Rzymu. I tak na przykład rok, który dziś określamy jako 525, był 1278 od założenia Rzymu. Do historycznej kalkulacji Dionizjusza wkradł się błąd matematyczny, którego konsekwencje trwają do dziś. Nasz mnich w swych obliczeniach pomylił się o około 7 lat, czyli rok narodzin Chrystusa w rzeczywistości był rokiem, w którym Jezus obchodził siódme urodziny. Profesor d’Occhieppo o owym błędzie w porę się dowiedział i wiedzę tę wykorzystał do rozwiązania zagadki późnobabilońskich tabliczek mówiących o koniunkcji mającej miejsce w 7 roku przed naszą erą, czyli w roku przyjścia na świat Zbawiciela.

Spotkanie Jowisza i Saturna

Kiedy tajemnica tabliczek z Babilonu została rozszyfrowana, d’Occhieppo przeniósł swą uwagę na starożytną symbolikę planet. W czasach Chrystusa astronomia nie była racjonalną wiedzą w takim znaczeniu jak dziś, lecz wiązała się z religią, magią i mistyką. Gwiazdy nie były tylko ciałami niebieskimi, gdyż traktowano je także jako bóstwa i demony. Obserwowano je nie tylko, aby poznać rządzące nimi prawa, ale również, by móc przewidzieć ich oddziaływanie na życie ludzi. Postrzegane jako bogowie planety miały swoją sztywną hierarchię, w której najwyższe miejsce zajmował Jowisz. Magowie późnobabilońscy utożsamiali z Jowiszem swoje najważniejsze bóstwo: boga Marduka, a poniekąd Jowisz symbolizował dla nich cały Babilon. Z glinianych późnobabilońskich tabliczek dowiadujemy się, że sporządzający je magowie świetnie wiedzieli o tym, iż Jowisz nieprawdopodobnie rzadko spotyka się na niebie z Saturnem. Saturn zaś magowie postrzegali jako planetę ludu Izraela. Zresztą symbolika Saturna jako planety Izraelitów znana była w całym ówczesnym zachodnim świecie. Ogromne znaczenie w całej tej opowieści ma również fakt, że oprócz planet antyczni astrolodzy podporządkowywali także poszczególnym narodom gwiezdne konstelacje symbolizujące znaki zodiaku. Znakiem zodiaku związanym z Żydami – jak wyjaśnia austriacki astronom – były Ryby. Potrójne spotkanie Jowisza z Saturnem (dlaczego potrójne, wkrótce wyjaśnię), ekstremalnie rzadkie nazywane jest wielką koniunkcją. Przeniknięci magią i mistycyzmem babilońscy magowie widzieli w niej nie tylko niezwykłe zjawisko astronomiczne, ale i boski znak. Oto Jowisz, utożsamiany z najwyższym bóstwem Mardukiem, spotyka się z planetą żydów Saturnem w konstelacji Ryb symbolizujących Palestynę. Profesor nie miał wątpliwości, że taki układ mógł zostać zinterpretowany przez astrologów jako komunikat, iż w Palestynie narodził się król Izraela. Uczony dodaje, że prawdopodobnie babilońscy astrologowie zakładali, iż ów król przyszedł na świat w Jerozolimie i to nie dlatego, że była stolicą prowincji Judei, ale dlatego, że była nazywana Świętym Miastem. Troszkę się pomylili, ale Chrystus urodził się przecież tuż pod Jerozolimą.