"Zdarzyło się jednak w maju 2003 r. - opisuje dalej Anna - że mąż całkiem niespodziewanie musiał zerwać bardzo korzystny kontrakt (ciągle pracuje na zlecenia), który gwarantował nam wszystkim godziwe utrzymanie. Było to tak nagłe i nieprzewidywalne, że aż nie wydawało się możliwe. Moja praca przynosiła rodzinie utrzymanie tak mniej więcej na tydzień. Byt nasz materialny nie został wprawdzie od razu zagrożony, ale mąż nie umiał sobie znaleźć miejsca w nowej sytuacji.
Wiedziałam, że wszystkie oferty pracy, które można było znaleźć nie były dla niego, a to ze względu na wiek i wykształcenie. Świetny w swojej dziedzinie jako fachowiec nie posiadał wysokich kwalifikacji udokumentowanych dyplomami.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, nerwowa - co dalej?, jaka praca?, gdzie? (...) Czułam, że jest coraz gorzej, coraz częściej słyszeliśmy o konieczności ograniczenia różnych i tak skromnych wydatków, a poza tym, gdy każdy z nas do czegoś lub gdzieś się spieszył, coś musiał zrobić, to mąż nie musiał i to było dla niego najgorsze. Dla mnie to stawało się coraz trudniejsze. Jak tu pomóc? Zresztą co ja mogę pomóc? - myślałam. Gdy któregoś dnia opowiedziałam o tym swojej koleżance, to sięgnęła do torebki i dała mi małą książeczkę. Była to nowenna do św. Józefa. Odmawiałam ją z gorliwością, a kiedy skończyłam, oddałam pożyczoną modlitwę i właściwie o tym zapomniałam. Nie na długo. Po tygodniu niespodziewanie dowiedziałam się od męża, że firma, w której pracował, potrzebuje jego pomocy. Poszedł i szef zaprosił go na rozmowę. Stwierdził, że jest im bardzo potrzebny i proponuje mu powrót oraz stałą umowę o pracę na prawie takich samych warunkach finansowych jakie miał dotychczas.
Radość męża była wielka, a mnie przypomniał się św. Józef. Tak to na pewno On. Wydarzyło się to w październiku 2003 r. Do tej pory codziennie odmawiam litanię do św. Józefa - po to, aby moja rodzina, która doznaje opieki Matki Bożej i św. Józefa była bardziej święta i wzrastała w wierze i wzajemnej miłości".