Świadectwo Laury Panutti o swej matce
- świętej Joannie Beretta Molla -
złożone w bazylice św. Józefa w Kaliszu 3 czerwca 2004
w czasie uroczystości wprowadzenia relikwii Świętej.
Święta Joanna "odkryła nam na nowo miłość" - mówił Ksiądz Biskup.
Moja mama zmarła, gdy ja nie skończyłam jeszcze trzech lat i dlatego nie mogę dać jakiegoś szczególnego, osobistego świadectwa o jej życiu. Moje wspomnienia często są ogólnikowe i nie zawsze wyraźnie oddzielone od tego co było mi opowiadane później.
Pamiętam jej piękny uśmiech, gdy znosiła moje kaprysy, kiedy nie chciałam iść do przedszkola; jej uprzejmość, z którą prosiła mnie, abym nie przeszkadzała, kiedy rozmawiała z przyjaciółkami, ponieważ byłam dzieckiem trochę gadatliwym. Ja jednak, nie upadałam na duchu i dalej rozmawiałam z moją lalką! Przypominam sobie niektóre pogodne dni spędzone w górach, kiedy przyjeżdżał do nas tato i cała rodzina była razem.
Szczególnie pamiętam Boże Narodzenie 1961 roku, ostatnie spędzone z mamą. Opowiadała mi wtedy o ważności narodzin Jezusa, a ja trochę niezdarnie recytowałam wiersz o Bożym Narodzeniu. Czyniło to także moje rodzeństwo: Pierluigi i Mariolina.
Z pewnością ból z powodu jej utraty i żal, że nie było jej obok mnie, gdy dorastałam oraz w ważnych momentach mojego życia, nigdy mnie nie opuściły. Jednak, szczególnie począwszy od lat pełnej dojrzałości, zawsze odczuwałam, że w jakiś sposób mama była mi bliska, pomagała mi i ochraniała mnie. W trudnościach z ufnością zawsze zwracałam się do niej i nigdy się nie zawiodłam.
16 maja bieżącego roku, mama oficjalnie została ogłoszona świętą. Powstaje pytanie, dlaczego cała uwaga mediów przeważnie koncentrowała się na niej, choć znajdowała się pośród innych wyjątkowych postaci świętych - wystarczy wspomnieć o wielkości życia i dzieła św. Alojzego Orione?
Według mnie, odpowiedzią jest „normalność” życia mamy. Przykład świętości osoby świeckiej, współczesnej, zaangażowanej w pracę, mężatki i matki rodziny, z pewnością przekonuje bardziej niż inne i jest przeznaczony dla większej części Ludu Bożego, który znajduje się w takich samych warunkach życia. Z tego samego powodu, jej przesłanie, także gdy była oficjalnie tylko błogosławioną, w sposób nadzwyczajny rozprzestrzeniało się po całym świecie, wychodząc daleko poza granice archidiecezji mediolańskiej.
Przykład świętości osoby świeckiej, współczesnej, zaangażowanej w pracę, mężatki i matki rodziny, z pewnością przekonuje bardziej niż inne - mówiła Laura Panutti
W całkowitej harmonii z Kościołem, rodziną i Fundacją św. Joanny Beretta Molla, w tym celu utworzonej, spróbuję teraz przedstawić główne elementy tego przesłania. Niech ono będzie przyjęte i zrozumiane bez ograniczeń wynikających z ludzkich względów oraz bez jednostronnych przejaskrawień.
Mama poznała miłość Boga i bliźniego w rodzinie, od moich świętych dziadków i w relacji z rodzeństwem. Przyjęła sakramenty i wychowanie w pełni chrześcijańskie, żyła w środowisku, w którym wszyscy rywalizowali w zaspokajaniu potrzeb innych; nauczyła się rozpoznawać w bliźnim, szczególnie w słabym i biednym, oblicze Chrystusa i akceptować wolę Bożą.
Razem z tatą stworzyli w naszej rodzinie sprzyjający klimat, w którym Jezus zawsze był obecny jako przewodnik i punkt odniesienia. Świadczą o tym liczne listy pisane z tatą, który z powodu pracy często przebywał daleko.
Na pierwszym miejscu w nauczaniu mamy był fundamentalny szacunek dla osób i społeczeństwa, ważność rodziny jako pierwszej wspólnoty, w której uczy się miłości, wiary, wartości moralnych i cywilnych.
Łaska urodzenia się w środowisku chrześcijańskim i otrzymania sakramentów oraz wychowania katolickiego, została przez nią przyjęta szybko i w sposób pełny. Uwidoczniło się to w zaangażowaniu się z całkowitym poświęceniem własnemu życiu duchowemu, na które składała się codzienna modlitwa i Eucharystia, inspirowane lektury, dni skupienia i częste rekolekcje, intensywny apostolat w Akcji Katolickiej i działalność charytatywna w dziele św. Wincentego a Paulo.
Mama uczyła nas brać Ewangelię na serio, stawiać Jezusa w centrum naszego życia i czynić wszystko co jest w naszych możliwościach, aby umocnić naszą wiarę. Natomiast Jezus będzie myślał. Aby nasza wiara wydała owoce.
Rzeczywiście, całe jej życie jako lekarza, żony, matki było całkowicie normalne, z wyjątkiem tego, że miłość i duch wiary ożywiały wszystko to, co czyniła. Mama uczy nas, że aby stać się świętym nie trzeba koniecznie robić rzeczy niezwykłe. Wystarczy z sumiennością wypełniać normalne obowiązki swojego stanu i żyć na co dzień nauczaniem Ewangelii. To jest potrzebne i wystarczające.
Mama była zdolnym lekarzem pediatrą i zawsze dobrze przygotowaną, tak jak wielu innych.
Wyjątkowy był chrześcijański wymiar jej zawodowej aktywności: był to autentyczny duch służby bliźniemu, który nakazywał jej spieszyć na ratunek i odwiedzać chorych także w nocy. Czyniła to w towarzystwie wuja Ferdynanda, a po ślubie z tatą. Chrześcijańska miłość kazała jej ofiarować lekarstwa najbiedniejszym chorym i sprawiała, że mama szukała innej pracy dla pacjentów, którzy byli zbyt słabi do wykonywania dotychczasowej pracy. Świadomość świętości życia sprawiała, że odradzała ze stanowczością i miłością, dziewczętom, które chciały popełnić aborcję. Ta świadomość sprawiała także, że tłumaczyła popełnione zło tym, które już dokonały aborcji. Jednak zachęcała je zaraz do żalu i do proszenia o przebaczenie Boga.
Mówiła: „My lekarze mamy różne okazje, których kapłan nie ma. Nasze posłannictwo nie kończy się, gdy lekarstwa już nie pomagają - jest dusza, którą trzeba zanieść do Boga”. Mówiła także: „Kapłan dotyka rękami Jezusa w Eucharystii. My lekarze dotykamy Jezusa w członkach braci, którzy w bólu proszą nas o pomoc”.
Mama żyła w normalny sposób, także jako żona i matka. Tato wiele razy mówił, że nie spostrzegł się, że miał obok siebie świętą.
Na pewno była czułą narzeczoną, kochającą i szczęśliwą żoną, najszczęśliwszą matką, dumną ze swoich „dzieciaczków” jak nas nazywała. Ale i to nie jest czymś nadzwyczajnym, wprost przeciwnie, tak powinno być w każdej rodzinie.
Czymś szczególnym jest zdecydowane przekonanie, że sakrament małżeństwa i powołanie do macierzyństwa było jej życiowym zadaniem danym przez Boga oraz drogą do nieba. Jednak to przekonanie nie było takie oczywiste od początku. Mama musiała natrudzić się, aby rozpoznać, że Bóg powołuje ją do małżeństwa.
Przez pewien okres mama, jako świecka misjonarka, pragnęła wyjechać do Brazylii do wuja Henryka, czyli wtedy już brata Alberta, który był kapucyńskim misjonarzem i pracował tam jako lekarz. Modlitwa i rada kierowników duchowych pozwoliły jej zrozumieć, że to nie było jej powołanie i w ten sposób pozostawiła tę ideę.
Jakiś czas potem, po powrocie z pielgrzymki do Lourdes, podczas której prosiła o łaskę rozpoznania swojego prawdziwego powołania, poznała tatę, który także prosił Madonnę, aby mógł spotkać kobietę, która mogłaby być świętą mamą dla jego dzieci.
Obydwoje nie mieli wątpliwości: każdy rozpoznał w drugim osobę, którą Bóg od wieków zaplanował, aby przeszli przez życie razem. Na propozycję mamy przygotowywali się do zawarcia małżeństwa przez triduum. Swoje małżeństwo przeżywali zawsze w sposób normalny, ale po chrześcijańsku, jako dar od Boga i drogę do świętości.
I byli w pełni szczęśliwi. To jest więc najważniejszy walor świętości mamy, bardzo dobrze określony przez Kardynała Martini: „święta codzienności”. Powołanie do świętości jest powszechne i wierni świeccy poprzez małżeństwo i stworzenie nowego życia, z miłością i duchem wiary, mogą uświęcać się w zwykłym życiu, każdego dnia.
Jeszcze innym fundamentalnym przesłaniem mamy jest jej wielka miłość do życia. Zostało powiedziane dobrze, że w życiu kochała wszystko co było piękne, święte, wzniosłe; kochała muzykę, bardzo dobrze grała na fortepianie i chodziła na koncerty; podobało się jej malarstwo i sama malowała; kochała góry, była alpinistką i potrafiła doskonale jeździć na nartach; wybierała z troskliwością i dobrym gustem ubrania; lubiła troszczyć się o dom i była bardzo dobrą kucharką.
Była kobietą nowoczesną, pełną radości życia, która we wszystkich dziełach stworzenia widziała odbicie miłości Boga. Daleka była od zamkniętego i smutnego stylu życia chrześcijańskiego, który w pewnych okresach historii był dominujący i uczynił wiele zła naszej wierze.
Bóg chce, ażeby nasze szczęście było pełne: kto spotyka Boga znajduje radość i ta radość musi być widoczna na twarzy.
Taka była mama. I ta bezgraniczna miłość do życia jako daru Boga, wyjaśnia jej ostateczną decyzję akceptacji ryzyka własnej śmierci, ażeby nie pozwolić umrzeć dziecku, które w niej wzrastało.
Często słyszymy jak się mówi, raz w sposób grzeczny, raz mniej grzeczny, że nie wydaje się czymś słusznym opuszczenie trójki dzieci dla narodzenia czwartego.
Ale mama wcale nie chciała umierać, nie wybrała śmierci: była tylko przekonana, że moja siostra Joanna Emmanuela miała takie samo prawo do życia jak Pierluigi, Mariolina i ja.
I właśnie dlatego pośród możliwych zabiegów chirurgicznych zdecydowanie wybrała to mniej pewne dla niej, ale dające większą pewność uratowania dziecka. Akceptowała większe ryzyko, ale nie szukała śmierci.
W rzeczywistości była pewna, że Boża Opatrzność, zachowa ją przy życiu, jeśli to będzie potrzebne. Na tę okoliczność wybrała już nawet nowe ubrania z czasopism o modzie.
W przeciwnym razie, choć z wielkim bólem i żalem, który wyraziła mojej cioci, siostrze Virgini, była przekonana, że o nas pomyśli troskliwy i dobry Bóg.
I tak w rzeczywistości potem się stało. Jej czyn, ożywiony przez odwagę osoby, która prawdziwie wierzy, że Chrystus umierając na krzyżu i zmartwychwstając, ostatecznie zwyciężył grzech, ból i śmierć, był największym aktem miłości do życia i niewzruszonej ufności w Boga.
W tym naśladowała, na ile to jest możliwe dla człowieka, Jezusa, który umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował miłością największą, oddając za nich życie.
Byłyby jeszcze inne liczne rzeczy do powiedzenia o mamie - jej kult do Matki Bożej, jej apostolat, duch misjonarski, nauczanie o powołaniu i pokorze, praktykowane przez nią bardzo konkretnie - ale myślę, że to co było najistotniejsze powiedziałam.
Jeszcze raz dziękuję wam z serca za możliwość dania świadectwa o mojej mamie.
Tłumaczenia z języka włoskiego dokonał ks. dr Dariusz Kwiatkowski