Anna Jagodzińska
Autorka pracuje w pionie badawczym IPN
Tekst pochodzi z Tygodnika IDZIEMY, 4.10.2010
Wielkanoc w Dachau
W Wielki Piątek jeden z esesmanów upatrzył sobie więźnia, katolickiego księdza. - Wiesz, że Chrystus musiał dzisiaj umrzeć? - zapytał. - Tak, wiem - odpowiedział ksiądz. - No, to klękaj! - wrzasnął Niemiec.
Ksiądz posłuchał i uklęknął. - Wiesz, że Chrystus był biczowany? - ciągnął esesman. - Tak - zgodnie z regulaminem odparł ksiądz, bo więzień musiał odpowiedzieć na pytanie. - No, to ściągaj koszulę! - i esesman kazał sobie przynieść kawałek drutu kolczastego. Biczował nim klęczącego tak długo, aż jego plecy zaczęły krwawić. Potem zwinął drut w formie wieńca i prowadził dalej przesłuchanie: - Czy nie założyli mu też cierniowej korony na głowę? - szydził. - Tak - powiedział więzień. - Więc ty też dostaniesz piękny wieniec! - i zaślepiony nienawiścią do chrześcijan esesman wcisnął klęczącemu wieniec z drutu kolczastego na głowę, aż trysnęła krew i skronie zabarwiły się na czerwono. Takie wydarzenia z 1943 roku przypomniał arcybiskup monachijski kard. Frie-drich Wetter podczas Mszy św. w 50. rocznicę oswobodzenia obozu koncentracyjnego w Dachau.
Niemcy w Dachau nie szanowali katolickich świąt. Do historii przeszła krwawa Wielkanoc 1942 roku. W sobotę przed Niedzielą Palmową 1942 roku komenda obozu postanowiła wykorzystać sytuację, że jeden z polskich więźniów-księży mimo surowego zakazu posiadał niewielką sumę pieniędzy. Ogłoszono, że za to przestępstwo ukarani będą wszyscy księża. Dziesięć dni nieustannego "sportu" od rana do nocy. Nazajutrz, w Niedzielę Palmową, po rannym apelu wszystkim księżom z bloku 28. i 30. nakazano zostać na zewnątrz i rozpoczęły się karne ćwiczenia. Kapłan, u którego znaleziono pieniądze, był szczególnie maltretowany, po paru dniach skonał.
Śp. bp Franciszek Korszyński, numer obozowy 24546, pisał: "To maszerowaliśmy normalnie żołnierskim krokiem, to znowu trzeba było biec, aż woda z kałuż rozpryskiwała się na wszystkie strony. Następnie musieliśmy wykonywać różne ćwiczenia gimnastyczne, potem znowu maszerować, potem znowu biec i tak w kółko aż do południa. W południe szliśmy na bloki na obiad, a jeść się chciało tak bardzo, że z głodu mąciło się w głowie. Jakże nęciła brukiew! Ale nie dostaliśmy jej od razu, wprzód trzeba było budować łóżka, które przez specjalnie powołane komanda zostały umyślnie rozwalone [...]. Zbudować łóżko według przepisów obozowych to była rzecz bardzo trudna i wymagająca czasu. Ktoś zręczniejszy prędzej zbudował swe łóżko i jeszcze zdążył zjeść brukiew. Inny natomiast zaledwie zbudował łóżko, a już słyszał gwizdek wzywający na ćwiczenia. Albo więc zjadł coś w pośpiechu, albo nic nie jadł i z pustym żołądkiem szedł ćwiczyć aż do wieczora. To samo powtarzało się każdego dnia rano i wieczorem. Zmieniali się ćwiczący kapo, tylko my się nie zmienialiśmy. Tak było w Niedzielę Palmową, tak samo w każdy dzień Wielkiego Tygodnia, tak 5 kwietnia w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego i dopiero w poniedziałek po Wielkanocy, przyszedłszy na obiad, zastaliśmy łóżka w porządku, nie potrzebowaliśmy ich budować[...]. Oznaczało to, że skończyły się ćwiczenia karne. Był 6 kwietnia".
Wielu więźniów rozchorowało się tak bardzo, że wycofano ich z ćwiczeń i odesłano do rewiru. Ale większość zniosła te udręki, chociaż przez te 10 dni nieraz padał deszcz i wiał zimny wiatr. "Chociaż do trepów nabierało się wody, wielu spośród nas nie chorowało wcale, nawet nie dostaliśmy kataru. Duchowo czuliśmy się dobrze.[...] Nastawienie takie mogło być tylko wynikiem działania łaski Bożej. Przecież to był Wielki Tydzień, czyli czas w którym chrześcijanin przeżywa cierpienia swojego Zbawiciela.[...] Maszerując, odprawialiśmy wspólnie Drogę Krzyżową, odtwarzaliśmy w pamięci nasze wzruszające Gorzkie Żale, odmawialiśmy cały różaniec" - opisywał bp Korszyński.
Śp. ojciec Henryk Maria Malak, numer obozowy 22466, tak pisał o tych wydarzeniach: "W samą Wielkanoc dwa tysiące polskich kapłanów uprawia na placu apelowym w Dachau krwawy sport.[...] Dziesięć dni sportu? Boże, kto to wytrzyma? W udręczonej gromadzie nasz ks. biskup biega, powłóczy spuchniętą nogą, na bladej twarzy widać kompletne wyczerpanie. Pada, podnosi się, biegnie dalej. Czy będzie mógł tak przez 10 dni? Czy mu starczy sił? Kiedyś napiszą, że biskup [Michał] Kozal został zadręczony w obozie.[...] Ilu pada w każdym dniu sportu? Trudno powiedzieć! Jedni konają w ataku serca, inni tracą tylko przytomność. Ale kto wytrzyma dłużej? Nie podarowano nam świąt Zmartwychwstania! Sport trwa od rana dalej. I znowu w południe porządkujemy wnętrza izb, i popołudniu znowu na plac [...] głodni idziemy spać, gdyż i w tym dniu znalazł Bawół okazję do odebrania nam jedzenia, głodni idziemy spać - Wesołych Świąt Zmartwychwstania - szepcze któryś przez łzy." Biskup Michał Kozal zaledwie dwa tygodnie przed wojną przyjął sakrę biskupią i został biskupem pomocniczym we Włocławku. Diecezja włocławska już na samym początku wojny straciła wielu kapłanów, którzy na czele z bp. Koza-lem zostali - razem z klerykami - wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Bp Michał Kozal, wcześniej więziony w innych miejscach, został przewieziony do Dachau w lipcu 1941 r. i otrzymał numer 24554. Do końca służył chorym i umierającym. Dla Niemców był jednym z więźniów, nad którym znęcano się w szczególnie wyrafinowany sposób. Dnia 26 stycznia 1943 r., skatowany, chory na tyfus, został dobity śmiercionośnym zastrzykiem.
Tym cięższa - bo już bez bp. Kozala - była dla więźniów Wielkanoc 1943 roku. Dla ks. Leona Stępniaka, numer obozowy 22036 - obecnie mieszka w Kościanie - Wielkanoc w 1943 roku dawała jednak nadzieję na przetrwanie.
"Na początku lutego 1943 roku zachorowałem na tyfus brzuszny. Gdy ustąpiła wysoka gorączka, nas chorych na tyfus przeniesiono do baraku izolowanego na okres przejściowy, abyśmy nie zarażali innych kolegów. Niemcy do tych baraków nie zaglądali, bali się. W baraku przejściowym spotkałem Polaków: dwóch studentów z Krakowa - Jerzego Żelechowskiego i Mariana Tracza oraz księży - ks. Krawczyka (oblat) i ks. Stanisława Cichego (proboszcz i dziekan z Popowa). Tam, szczęśliwi, że udało nam się przeżyć tę straszną chorobę, w pierwsze święto Wielkanocy spożywaliśmy święconkę. Z paczek żywnościowych, które otrzymaliśmy od rodzin, każdy z nas swoją cząstkę jedzenia odłożył na rozpostarty na łóżku koc. Potrawy pobłogosławił najstarszy z nas ks. Stanisław Cichy. Życzyliśmy sobie przetrwania, szczęśliwego powrotu do parafii, rodziny, Ojczyzny". Kapłanom polskim nie wolno było odprawiać Mszy św., odmawiać brewiarza, modlić się i mieć przy sobie jakiegokolwiek przedmiotu kultu. Zakazano niesienia pomocy duchowej umierającym więźniom. Pomimo tych zakazów kapłani organizowali ukryte życie religijne. Starali się za pośrednictwem komand wyjazdowych pracujących w Monachium o hostie. Ko-munikanty od 1942 roku przemycane były w bochenkach chleba, w paczkach od rodzin. Księża potajemnie odprawiali Msze święte.