In English In Italiano Auf Deutsch
Bazylika otwarta codziennie od 6:00 do 19:00
Sekretariat Sanktuarium:
Kancelaria Parafialna:
Sklepik z pamiątkami:
Dom Pielgrzyma:
Restauracja św. Józefa:
62 7 575 822 / 8.00 - 13.00
789 087 043 / 10.00 - 12.00, 16.00 - 18.00
797 630 389 / 10.00 - 16.00
510 733 166 / 8.00 - 21.00
604 844 368 / 12.00 - 16.00
top
/ Home / Więźniowie Dachau

Ocalił nas Józef

 Autor: Przemysław Kucharczak / Źródło:  Gość Niedzielny 

28 kwietnia 2005

 

Wtedy, w Dachau, ślubowanie św. Józefowi złożyło ich przeszło ośmiuset. Potem co roku, 29 kwietnia, mieli zjazdy w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu.

Dziś przyjeżdża tu ostatnich kilkunastu z nich.

 

Kleryk królikiem

Jest słoneczna niedziela 29 kwietnia 1945 roku. Amerykańscy żołnierze idą do przodu coraz bardziej zszokowani. Jeszcze przed Dachau odkrywają na bocznicy pociąg, a w nim 2600  ciał. 50 wagonów ze zwłokami! To ciała przerażająco chude: ci ludzie umarli z głodu.

Jeszcze gorsze obrazy Amerykanie zobaczą dopiero za parę godzin w samym obozie. Na przykład trzy tysiące ciał gnijących w wielkich stosach koło krematorium.

Niemcy zakatowali tu 857 polskich księży katolickich. Na księżach, Żydach i kryminalistach przeprowadzali eksperymenty pseudonaukowe. Zamrażali ich, zanurzali w basenie. Zarażali malarią przez przyłożenie do ramienia komarów w klateczce. Zamykali więźniów w komorze ciśnień. Przy zmniejszaniu ciśnienia uwięzieni rwali włosy z głów i kaleczyli twarze paznokciami. A chwilę później lekarze prowadzili na ciepłych jeszcze ciałach sekcje zwłok. Niektórzy więźniowie podczas tych sekcji... jeszcze żyli. Eksperymenty przeżyło tylko kilka osób, m.in. Kazimierz Majdański, dziś arcybiskup senior ze Szczecina. Nazistowscy lekarze  raz po raz operowali mu nogę. Po co? Bo potrzebowali ropowicy do badań. Ropę z nogi tego młodego wtedy kleryka odprowadzały dreny. Kazimierza przeszywał straszny ból nawet kiedy w jego sali drżała podłoga pod nogami przechodzących.

Jednak nawet po tym piekle chodzili święci. Aż 45 polskich więźniów Dachau Jan Paweł Wielki ogłosił błogosławionymi.

 

Samotny patrol

W kwietniu 1945 r. zbliża się front. – Czy zginiemy? – pytają  więźniowie. A księża z diecezji włocławskiej proponują: Oddajmy się w opiekę świętemu Józefowi! 21 kwietnia przypada dzień tego opiekuna Świętej Rodziny!

W diecezji włocławskiej leżało wtedy sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Znane jest z obrazu, na którym mały Jezus trzyma za ręce Maryję i Józefa. Armia polskich księży w Dachau chętnie się zgadza. – Spraw, byśmy rychło i szczęśliwie wrócili do ukochanej Ojczyzny – proszą chórem o wstawiennictwo. I ślubują, że będą szerzyć cześć dla św. Józefa.

Wcale jednak nie wygląda na to, że przeżyją. Himmler przysłał właśnie do Dachau rozkaz: żaden więzień nie może wpaść żywy w ręce Amerykanów!

Hitlerowcy zaczynają więc przygotowania do jednoczesnego zabicia 32 tys. bezbronnych więźniów. Plan jest prosty: w niedzielę 29 kwietnia o godz. 21.00 wartownicy zaczną siec więźniów seriami karabinów maszynowych. A kto się schowa w barakach – tego rozerwą granaty albo zmiażdżą gąsienice czołgów dywizji pancernej SS Wiking.

Wstaje pogodny ranek 29 kwietnia. Na wieżach wartowniczych wiszą białe flagi! Więźniowie nie wiedzą jednak, że to podstęp, który ma ich uspokoić. Na wieżach pokazują się tylko pojedynczy wartownicy, ale od 11 do 15 następnych siedzi tam schowanych! Mają 14 karabinów maszynowych i naręcze granatów. Czekają na dziewiątą wieczorem.

Jednak dalekie dotąd odgłosy wystrzałów coraz bardziej zbliżają się do Dachau. Mija godzina 17.00. Nagle więźniowie przecierają oczy: esesmani z narożnej wieży idą gęsiego z rękami w górze. Pierwszy z nich niesie białą flagę. A za moment przez bramę do obozu wchodzi samotny żołnierz w amerykańskim mundurze. – Nikt nie mógł nas już powstrzymać. Biegniemy w kierunku oswobodziciela – wspominał potem w książce „Dachau” więzień Walter Cieślik. – W mgnieniu oka pierwszy żołnierz amerykański znajduje się już na naszych rękach. Początkowo nieufny i wystraszony, potem śmiejąc się, rzucany był jak piłka wysoko, z rękoma wzniesionymi w górę, trzymając w garści krótki karabin maszynowy – pisze Cieślik.

 

Radość wyzwolenia

Ks. Franciszek Cegiełka z Wielkopolski wyściskał i wycałował pierwszego żołnierza. – Potem chwycił w objęcia drugiego i wycmokał z dubeltówki. Ale ten drugi żołnierz miał zbyt długie włosy, które wymykały mu się spod hełmu, i zbyt czerwone wargi… Amerykanka w mundurze, ponoć reporterka – zapisał w pamiętniku uszczęśliwiony obozowy przyjaciel Cegiełki, ks. Adam Kozłowiecki (dzisiaj jest kardynałem, mieszka w Zambii).

Zwiadowców, którzy wyzwolili obóz, jest tylko kilkunastu. Ale wkrótce VII Armia Amerykańska podciąga większe siły. Jej artyleria zaczyna grać i wgniata w ziemię niemieckie wojska.

– Gdyby Amerykanie przyszli kilka godzin później, zastaliby zgliszcza i zbiorową mogiłę – wspomina w książce „Przygody z Opatrznością” Ignacy Jeż, obecnie biskup senior z Koszalina. – Zaledwie kilka godzin, a dzięki nim my żyjemy. Czy to był przypadek, czy zbieg okoliczności? Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć – mówi.