In English In Italiano Auf Deutsch
Bazylika otwarta codziennie od 6:00 do 19:00
Sekretariat Sanktuarium:
Kancelaria Parafialna:
Sklepik z pamiątkami:
Dom Pielgrzyma:
Restauracja św. Józefa:
62 7 575 822 / 8.00 - 13.00
789 087 043 / 10.00 - 12.00, 16.00 - 18.00
797 630 389 / 10.00 - 16.00
510 733 166 / 8.00 - 21.00
604 844 368 / 12.00 - 16.00
top
/ Home / Więźniowie Dachau

Ziemia obozów
koncentracyjnych jest święta

Z Stefanem Treuchlem SAC rozmawia Leszek Malewicz SAC (Wywiad ukazał się w "Naszej Rodzinie" - 12 (531) 1988, s. 15-17)

Ks. Stefan Treuchel światło dzienne ujrzał dnia 22 sierpnia 1911 roku w Hanowerze. Jego ojciec Stanisław pracował tam jako urzędnik w gazowni miejskiej, a matka Anna, z domu Jastrzębiec-Kozłowska, zajmowała się wychowaniem pięciorga dzieci. Gdy w 1918 roku powstała Polska, ojciec wyruszył potajemnie do Poznańskiego i jako długoletni członek "Sokoła", brał udział w wyzwalaniu tych ziem i organizowaniu polskiej administracji. Matka, również patriotka i katoliczka, wpajała wcześnie z mężem swoim dzieciom miłość Boga i Ojczyzny. Rodzice zamieszkali w Fabiszynie. Stefan po złożeniu matury państwową w gimnazjum Księży Pallotynów w Wadowicach wstąpił do Seminarium Duchownego. Po ukończeniu studiów filozofii i teologii, 11 czerwca 1938 roku, otrzymał święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Galla w katedrze świętego Jana w Warszawie. Od czerwca 1939 roku, w zastępstwie przebywającego za granicą redaktora naczelnego ks. Ignacego Olszewskiego, redagował "Przegląd Katolicki" i "Rodzinę Polską". Gdy Niemcy l września 1939 roku napadli Polskę zamknął redakcję i jako kapelan pracował w szpitalu Ubezpieczalni Społecznych w Warszawie. Na tym stanowisku został aresztowany przez Niemców 2 października 1939 roku. Po uwolnieniu przeszedł do Szpitala Czerwonego Krzyża, lecz 17 września 1940 ponownie został aresztowany. Po torturach w gestapo na Alei Szucha, zamknięto go na "Pawiaku", a potem deportowano do Oświęcimia i wreszcie do Dachau. Tutaj jako numer 22217 spędził w uwięzieniu 52 miesiące, czyli 1560 dni. W Dachau przeprowadzono na nim pseudonaukowe doświadczenia i malarią uszkodzili wycieńczony i wygłodzony organizm. Po uwolnieniu z Dachau, przyjeżdża 29 maja 1945 roku do Francji i w gimnazjum polskim księży Pallotynów w Chevilly, a potem w Osny pracował jako profesor oraz, przez 6 lat jako, dyrektor tegoż gimnazjum. Prócz tego przejął redakcję "Naszej Rodziny", którą kierował do 1964 roku. Od marca 1958 do marca 1961 był Superiorem, w owym czasie wyższym przełożonym wszystkich pallotynów polskich poza krajem. Przez wiele lat był duszpasterzem polskim w różnych diecezjach Francji. Ostatnie lata swego życia spędził w Osny i tam zmarł 17 marca 2004 roku. Przeżył 71 lat w Stowarzyszeniu Apostolstwa Katolickiego, 65 w kapłaństwie. 20 marca został pochowany na pallotyńskim cmentarzu w Osny.

- W październiku 1940 roku został Ksiądz aresztowany. Co było powodem tego wydarzenia?

- W maju 1940 roku złożyłem dymisję z funkcji kapelana szpitalnego Ubezpieczalni. Moje stanowisko objął najpierw ksiądz Jan Wroński, a po jego aresztowaniu (13 sierpnia, gdy wracał od chorego), ksiądz Bruno Marciniak. On to działając niezbyt roztropnie i bez odpowiedniego rozeznania w terenie rozdawał w szpitalu konspiracyjną gazetkę, gdzie figurowały nazwiska trzech lekarzy oskarżonych o współpracę z gestapo. Oni zażądali od naszych przełożonych zwolnienia księdza Marciniaka ze stanowiska kapelana. Ale to nie wystarczyło. Na początku września 1940 roku jeden z lekarzy kolaborantów, doktor Wiczyński, spotkawszy mnie przypadkowo dopytywał się o księdza Marciniaka. Kilka dni później, 13 września do naszego domu przy ulicy Długiej wpadło gestapo w celu aresztowania księdza Marciniaka. Ponieważ nie było go w domu, wzięto jako zakładników księży Franciszka Bryję i Kazimierza Mielewskiego. Chcąc ich uwolnić, ksiądz Marciniak sam zgłosił się nazajutrz na gestapo. Ale ani on, ani zakładnicy nie powrócili do domu. 17 września poszukiwano z kolei mnie, grożąc współbraciom, że jeśli się nie zgłoszę, wszyscy zostaną aresztowani. Nie chcąc narażać innych poszedłem na zeznania w przekonaniu, że sam się obronię. Gmach gestapo znajdował się przy Alei Szucha. Przesłuchiwano mnie na drugim piętrze. Nagle otworzyły się drzwi i ukazał się potężny gestapowiec krzycząc: Wir warten schon auf dich du schwarzer Teufel (Czekamy na ciebie, czarny diable).

Moje zeznania były z góry przygotowane, należało jedynie wypełnić rubryki z personaliami i podpisać. Zaoponowałem kategorycznie na rozkaz złożenia podpisu. Gestapowiec na to szyderczo zawołał: Und dein Vater ist auch Polake? (Czy twój ojciec jest również Polaczyskiem?). Odpowiedziałem: nie, mój ojciec jest Polakiem. Gdy zauważył tonsurę, zaczął dopytywać się, co to oznacza. Po moim wyjaśnieniu, że jest to znak oddania się na służbę Boga i Chrystusa, oświadczył: "Naszym bogiem jest Hitler". Odpowiedziałem: "Moim Bogiem jest Chrystus". Wówczas zaczął mnie bić po twarzy. Przyglądający się oficerowie usiłowali interweniować, by mnie zwolnił. Odpowiedział twardo: "Ja go nigdy z moich rąk nie wypuszczę". Potem znalazłem się w celi za kratami, a wieczorem odwieziono mnie na Pawiak. Nazajutrz odnalazłem w celi 166 moich współbraci: księży Kazimierza Mielewskiego, Bruno Marciniaka i Franciszka Bryję. Dwaj pierwsi byli pobici tak, jak ja. Ksiądz Mielewski prowadził modlitwy wieczorne, do których dołączali się wszyscy przebywający w celi.

Redaktor Mossdorf oraz inni więźniowie wygłaszali pogadanki kulturalne na bardzo wysokim poziomie. Cały dzień upływał w głodzie, chłodzie i wyzwiskach "Walusia" - gestapowca, który walił gdzie popadło. Noc była wypełniona walką z wszami i przerywana odgłosami ofiar wyprowadzanych na rozstrzelanie. Niektórym ze skazańców udało się wyspowiadać, inni mogli jedynie wzbudzić akt żalu. W październiku, gdy nas przeniesiono na drugie piętro, do tak zwanych cel transportowych, wieczorami łączyliśmy się na odległość z nabożeństwem różańcowym odprawianym w pobliskim kościele. W czwartek 23 listopada, wśród krzyków, bicia i strzelaniny przewieziono nas "budami" na Dworzec Zachodni i załadowano do wagonów bydlęcych.

- Był to pierwszy etap wojennej gehenny Księdza. 25 listopada transport dotarł do Oświęcimia. Na określenie obozu Ksiądz używa niemieckiej nazwy Auschwitz, a nie Oświęcim - dlaczego? Proszę również opisać swój pobyt w tym miejscu masowej zagłady.

- W moim odczuciu Oświęcim to miasto uczciwych Polaków, Auschwitz - to obóz koncentracyjny wymyślony i zrealizowany przez hitlerowców na przedmieściach Oświęcimia. Pod tą nazwą miejsce to weszło do historii i tak się je nazywa na całym świecie. W Auschwitz przebywałem do 10 grudnia 1940 roku. Zaraz po przybyciu na teren obozu ostrzyżono nas i wykąpano pod prysznicem w lodowatej wody. Otrzymaliśmy pasiak i dano nam numer, w pojęciu hitlerowców nie byliśmy już ludźmi. Wieczorem odszukał mnie ksiądz Jan Wroński, który przebywał w obozie od 15 sierpnia. Życie toczyło się w biegu, w szalonym pośpiechu. Każdego rana należało uprzątnąć sienniki, na których spaliśmy w nocy, pędzić do latryny, potem pod pompę, następnie po menażkę, by złapać łyk wywaru z żołędzi. Potem bieg na plac apelowy i do komanda pracy. W południe powrót do obozu na połknięcie lury z jarzyn, znów apel i znów do pracy. Dzień w dzień to samo - okraszone biciem, krzykami i poniewieraniem. Prawdziwe piekło! A jednak w tym piekle był Bóg: w modlitwach, w sakramencie pokuty i w licznych nawróceniach tych, którzy o Bogu zapomnieli. Jeszcze w przeddzień wyjazdu do Dachau spowiadałem na bloku i na ostatnim apelu. Spowiedzi "apelowe" dla penitentów kończyły się rozgrzeszeniem, natomiast kapłan odbierał od blokowego "pokutę" - bicie za rozmowę w czasie apelu.

- Trzecim etapem był obóz w Dachau. Jak się tam Ksiądz znalazł? Jak wyglądało życie w tym obozie, który grupował sporo kapłanów?

- Z Auschwitz do Wiednia przewieziono nas wagonami bydlęcymi, potem do Monachium drugą klasą, stamtąd trzy kilometry nocą, pieszo. Na dachu łaźni w Dachau widniał napis: Liebe zum Vaterland (Miłość Ojczyzny). Dowiedziałem się w końcu, za co siedziałem. Początkowo warunki były całkiem znośne. Otrzymaliśmy bieliznę pościelową, a osobistą zmieniano co tydzień. 22 stycznia 1941 roku oddano duchownym do dyspozycji kaplicę na bloku 26, w której odprawiał Mszę świętą polski ksiądz Paweł Prabucki. Wszystko się zmieniło 17 września. Raportführer ustawił nas piątkami i kazał wystąpić tym, którzy przyznają się do pochodzenia niemieckiego. Gdy nikt się nie ruszył, krzyknął: "kto ma choć kroplę niemieckiej krwi?" Wybuchnęliśmy śmiechem, a on wpadł w szał. Odebrano nam prawo uczestniczenia we Mszy świętej i zapędzono do ciężkich robót. 17 listopada 1942 roku zostałem podstępnie skierowany jako ,,królik" do doświadczeń nad malarią.

- Wśród więźniów obozu w Dachau znajdował się biskup Michał Kozal, dziś wyniesiony na ołtarze jako męczennik. Czy Ksiądz przypomina sobie jego sylwetkę i czy miał Ksiądz z nim kontakt?

- Biskup Kozal promieniował na nas osobistą świętością: był pobożny, cichy i niewymagający niczego dla siebie. Opanowany wobec szykan i bicia, pocieszający i podtrzymujący innych, wyrozumiały dla błądzących. Usiłował nawrócić biskupa mariawickiego Jana Kowalskiego, który zginął potem w komorze gazowej w maju 1942 roku. Biskup Kozal w Dachau był moim spowiednikiem. Lepiej znał biskupa Kozala ksiądz Jan Wroński, który przebywał z nim na sąsiedniej izbie i niejednokrotnie go strzygł. Widziałem jak esesmani i niemieccy więźniowie funkcyjni znęcali się nad Biskupem. Pewnego razu widziałem jak biskup Kozal z jednym z więźniów taszczył po schodach ogromny kocioł z zupą. Willi, blokowy z siedemnastki, skoczył do niosących i skopał ich niemiłosiernie. Gdy Biskup upadł na ziemię udało mi się za cenę jednego kopniaka skierować go do lżejszego kotła z ziemniakami, który niosłem. Nie zapomnę też nigdy tego, co mi się zdarzyło w pierwszy piątek listopada 1942 roku, gdy niemiecki ksiądz wyprowadził mnie z kaplicy przed Komunią świętą (w tym okresie polscy księża nie mieli prawa wstępu do kaplicy, a ja znalazłem się tam "nielegalnie"). Zaszokowany spotkałem biskupa Kozala i wyznałem mu, że czuję się jak wyklęty z Kościoła. Biskup mnie wysłuchał i powiedział: "A może Jezusowi milsze będzie przebaczenie niż przyjęcie Go w sakramentalnej postaci. Niech Ksiądz przyjmie Chrystusa w sposób duchowy". Runąłem na kolana. Biskup mnie pobłogosławił. Więcej go nie widziałem. Dowiedziałem się potem, że umierał na tyfus, a 26 stycznia 1943 roku przerwano mu życie uśmiercającym zastrzykiem.

- Obecność świętego Biskupa zapewne podtrzymywała w was moc przetrwania w tym piekle XX wieku. Czy były jeszcze inne czynniki stanowiące ostoję i nadzieję na zmianę losu?

- Trwaliśmy w przekonaniu, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Ale utrzymać się w tym nastawieniu nie było łatwe. Nieoceniona pomoc płynęła z Eucharystii, najpierw sprawowanej oficjalnie, a potem w ukryciu. Niektórzy księża niemieccy, również więźniowie, dostarczali nam potajemnie wino i hostie do odprawiania Mszy świętej. Wspólnie odmawialiśmy modlitwy; wygłaszaliśmy kazania i prelekcje. Były nawet występy chóru. W przemówieniach celował ksiądz Franciszek Cegiełka, pallotyn, rektor Polskiej Misji Katolickiej we Francji. Napawał swych kolegów entuzjazmem i wzbudzał nadzieję. Wszyscy słuchali go bardzo chętnie, prowokując nawet do częstego zabierania głosu okrzykami: "Wodzu przemów, wodzu prowadź". Ksiądz Franciszek Korszyński, późniejszych biskup pomocniczy we Włocławku, zorganizował nawet seminarium duchowne na terenie obozu powierzając mi wykłady z historii Kościoła.

Pod koniec pobytu w obozie ofiarowaliśmy się świętemu Józefowi Kaliskiemu. Mimo rozkazu Himmlera wytracenia wszystkich więźniów i zatarcia śladów istnienia obozu, zostaliśmy wyzwoleni 29 kwietnia 1945 roku przez armię amerykańską. Był to dzień zakończenia naszej nowenny do świętego Józefa. W dowód wdzięczności księża-więźniowie z Dachau co pięć lat udają się w pielgrzymce do Kalisza, do swego wyzwoliciela - świętego Józefa. Liczba pielgrzymów za każdym razem się zmniejsza, powoli odchodzą do Pana.

Przez Dachau przeszło dwa tysiące siedmiuset siedemdziesięciu siedmiu kapłanów polskich. W dniu wyzwolenia było nas ośmiuset pięćdziesięciu sześciu. W [...] pielgrzymce kaliskiej 29 kwietnia 1985 roku wzięło udział stu dziesięciu.

Pragnę jeszcze wspomnieć o najpiękniejszym wydarzeniu mego życia, które mnie spotkało właśnie w obozie Dachau. W rocznicę mych święceń kapłańskich, pod piecem w izbie 2 bloku 30 mogłem odprawić jedyną w czasie uwięzienia Mszę świętą. Czułem się bardziej przejęty niż we wspaniałej bazylice Świętego Piotra w Rzymie w czasie koncelebry z Papieżem Janem Pawłem II. To niezapomniane wrażenie trwa we mnie do dzisiaj.

- Przebywał Ksiądz, na początku swej kapłańskiej drogi, tysiąc siedemset dni w piekle, które zgotowali ludziom ludzie. Jakie przesłanie chciałby Ksiądz przekazać dziś tym, którzy tej rzeczywistości nigdy nie przeżyli, a znają ją jedynie z opowiadań czy podręczników historii?

- Najpierw rodzi się we mnie wielka wdzięczność Bogu, Maryi i świętemu Józefowi, że pozwolili mi ten czas przetrwać i wyjść z piekła. Następnie, jestem pełen szacunku dla tych, którzy odeszli składając swe życie na ołtarzu Boga i Ojczyzny. Ziemia obozów koncentracyjnych jest święta! Tym, którzy zwiedzają te miejsca zbrodni i bohaterstwa chciałbym powiedzieć: stąpajcie ostrożnie, przechodźcie z nabożeństwem, bo te drogi są przesiąknięte krwią i łzami oraz pokryte popiołem z ciał waszych męczeńskich braci i sióstr. Oni tutaj tworzyli bolesną historię i waszą teraźniejszość cierpieniem ponad miarę. Wreszcie: oby się to nigdy i nigdzie nie powtórzyło. Obozy śmierci hitlerowskiego bestialstwa to nie tylko miejsca pamięci historycznej. Powinny stać się miejscami modlitewnego wołania, aby człowiek człowiekowi stawał się bratem.