In English In Italiano Auf Deutsch
Bazylika otwarta codziennie od 6:00 do 19:00
Sekretariat Sanktuarium:
Kancelaria Parafialna:
Sklepik z pamiątkami:
Dom Pielgrzyma:
Restauracja św. Józefa:
62 7 575 822 / 8.00 - 13.00
789 087 043 / 10.00 - 12.00, 16.00 - 18.00
797 630 389 / 10.00 - 16.00
510 733 166 / 8.00 - 21.00
604 844 368 / 12.00 - 16.00
top
/ Home / Więźniowie Dachau

Dr S.B.

Wspomnienia byłego więźnia obozów w Sachsenhausen i Dachau

Rodzinom Jeżów, Grabowskich, Głowinkowskich, Wieczorków i tym wszystkim Najdroższym, którzy przez słowa serdecznej pociechy podtrzymywali na duchu, a przez żywnościowa pomoc ratowali od śmierci głodowej, kartki te poświęcam

Słowo wstępne

Niniejsze kartki zostały skreślone z pamięci głownie na podstawie obserwacji i osobistych przeżyć, które bardzo głęboko wdzierały sie w pamięć i całą psychikę w ciągu pięcioletniego blisko pobytu w Sachsenhausen i Dachau. Tym sie tłumaczy, ze opisano tu te dwa przeważnie obozy.

Dachau uchodzi za jeden z lepszych obozów. Jako pierwszy macierzysty obóz Trzeciej Rzeszy, był często nawiedzany przez różne osobistości z partii, generalizacji, świata nauki i prasy. Jeśli przeto skreślone tu życie więźnia i metody postępowania z nim w Dachau podnieść do potęgi trzeciej, można z łatwością wytworzyć sobie obraz, co działo sie w innych, gorszych obozach Jak Gusen, Stutthof, Oświęcim (Ausschwitz), Lublin, Grossrosen, Mautchausen, Buchenwald, Bergen-Belsen, Neuengamme i in.

Dachau, jak żaden inny może obóz, zmieniał nieustannie swoje oblicze. Dachau z lat 1940-1942 nie był niczym prawie podobnym do Dachau z lat 1943-1945. Dużo sie na to składało. Radykalny jednak przewrót wywołało zezwolenie na otrzymywanie paczek od rodzin z kraju. Z chwila kiedy więzień przestał bić głodnym, kiedy żywnością mógł dzielić sie z innymi, przestał być traktowany jak rzecz , którą można zdeptać i wyrzucić na śmietnik; prysnęła żelazna dyscyplina, ludzie dla siebie przestali być wrogami, owszem dawniejsi kaci stawali się teraz sprzymierzeńcami i przyjaciółmi. Spadla raptownie śmiertelność. Dziewięćdziesiąt procent wszystkich zgonów księży polskich przypada właśnie na lata 1940-1942. Tym sie znowu tłumaczy, ze dla stworzenia obrazu Dachau jako obozu uwzględniono w przeważnej mierze lata do roku 1943.

Kartki niniejsze skreślono z pamięci, z tego co wdarło sie głęboko w świadomość. W obozie, do roku 1943, pod groza nawet śmierci, nie wolno było spisywać żadnych uwag, robić jakichkolwiek notatek. Nawet później ryzyko było ogromne i ciągła niepewność, czy uda sie notatnik wynieść na wolność. Cyfry przeto, dane statystyczne i inne dokumenty sporządzono juz po uwolnieniu, a pochodzą bądź z głównej kancelarii obozowej, bądź od naocznych świadków. Maja przeto wartość autentycznych dokumentów.

Miano tu wreszcie na uwadze przede wszystkim polskich Księzy. Dlaczego? Dlatego, ze: 1-o oni stanowili wielka, gdyż blisko 1700 osób liczącą grupę, na ogół zwartą i wyrównaną; ze 2-o księża polscy przechodzili obóz stosunkowo najciężej, ściągając na siebie nienawiść władz z podwójnego tytułu - Księzy I Polaków; ze 3-o wśród nich najwięcej trafiało sie jednostek, które swoja postawa wzbijały sie na szczyty bohaterstwa. (…)

Oobozy koncentracyjne w Niemczech

Obóz to szereg mniej lub więcej szpetnych baraków, rozmieszczonych według pewnego planu na niewielkim stosunkowo obszarze, który jest otoczony szczelnie gęstymi zasiekami z drutów kolczastych naładowanych prądem wysokiego napięcia. Ponadto jest on odgrodzony od reszty świata głębokim i wysokim murem z wieżami strażniczymi. W tak zamkniętym terenie o długości powiedzmy 700 metr6w a szerokości 250 trzymano przeciętnie około 10-12 tysięcy ludzi, przeznaczonych z reguły na zaglade.

W regulaminie obozowym w Sachschausen nazwano obóz specjalnym zakładem wychowawczym, gdzie swoistymi metodami przetwarza sie sposób myślenia i cala psychikę więźniów. Myśmy po prostu nazywali obóz, zwłaszcza w Dachau, domem wariatów i ta nazwa najlepiej odpowiadała prawdzie.

Jak w domu wariatów, tak i w obozie, nigdy nie było wiadomo, co czeka człowieka nie juz za kilka dni lub jutro, ale za godzinę, kilka minut nawet; co spotka go na apelu, przy pracy, podczas jedzenia, nocnego spoczynku… Zaskoczenie na każdym kroku, niepewność w najwyższym stopniu, ustawiczne zdenerwowanie przyjęły tu formę pewnego systemu. Ni stad ni zowąd np. wywołano kogoś przed bramę, t.j. do wydziału politycznego zarządu obozowego, i ten ktoś na blok juz nie wracał. W czasie jednej z częstych wizyt SS-man, zwany popularnie szarkiem, uznał szafkę za brudną i spisał meldunek, za który groziła kara słupka.

Na apel blok nie maszerował dość sprawnie, lub nie śpiewał dość składnie niemieckich pieśni – całemu blokowi wyznaczono za karę sport po wieczornym apelu lub na niedziele.

Zarządzeń wydawano mnóstwo, ale zmieniały sie one, jak w kalejdoskopie. Co dziś byto nakazane, jutro juz byto wzbronione i odwrotnie.

Nowi więźniowie, zaskoczeni tym wszystkim, myśląc kategoriami ludzi normalnych, rzucali często pytania: Dlaczego, poco, co z tego wyniknie? Pytania najzupełniej niedorzeczne. W obozie bowiem cokolwiek sie działo było oczywistym zaprzeczeniem logiki i zdrowego myślenia, a życie w nim płynęło wartkim potokiem wypadków z nieprawdopodobnego zdarzenia.

Jak wytłumaczyć np., ze w pokoju dużym 9.50 x 8 m. w którym musiało się dusić przeciętnie 150-200 osób były stoły, nawet lakierowane, ale nic wolno było przy nich jadać; że była pewna ilość stołków, ale nie zawsze pozwolono na nich siadać; że podłoga aż błyszczała, bo tak pięknie ją froterowano, ale stała sie ona udręką, gdyż za każdym wejściem na izbę należało zdejmować obuwie, bez względu na pogodę; i porę roku;

1) W r. 1945 w tym samym obozie znajdowało się 42 tysiące, gdyż ściągano tu więźniów ewakuowanych skądinąd pod naporem wypadków wojennych.

2) Każda rozmowa z władzami obozowymi, które mieściły się w domu nad główną bramą, poprzedzona była długim, nieraz kilkugodzinnym staniem przed brama.

3) Lancuchem wiązano ręce na plecach i wieszano na belce na przeciąg godziny.

4) Tej miłej nazwy nadużywano, rozumiejąc przez sport bardzo męczące, zwłaszcza o głodzie i ogólnym wyczerpaniu, ćwiczenia karne.

W obozie był szpital podobno znakomicie wyposażony w najbardziej nowoczesne urządzenia (być może pochodziły z Polski, Francji, Czech lub Jugosławii). Cóż z tego, kiedy zgłosić się do szpitala było rzeczą aż nadto ryzykowna. W najlepszym wypadku można było z ambulatorium wylecieć z rozbitą niechirurgicznym narzędziem głową; w najgorszym - można było być przyjętym, ale również wyprawionym na tamten świat przy pomocy tak niewinnego środka, jak śmiertelny zastrzyk.

W obozowej lecznicy byto wszystko, tylko nie miał kto leczyć. Lekarzom, których sporo w obozie, pod grozą śmierci nie wolno było udzielać ani wskazań, ani żadnych zabiegów. Jeśli zaś lekarz przypadkiem znalazł się w szpitalu, mógł najwyżej zamiatać izbę, odkażać termometry, wynosić naczynia po chorych. W obozowym szpitalu "leczyli" natomiast rzeźnicy, piekarze, zdeprawowani homoseksualnymi praktykami młodzieńcy, którzy z reguły słabo czytali i jeszcze gorzej pisali.

Były rożne działy pracy. Na wielką np. skalę uprawa roślin i ziół lekarskich kto tym zarządzał? Czy fachowcy, dyplomowani agronomowie, zielarze, których dużo byto w obozie? Gdzie tam: Przodownikami tych robót byli znowu ślusarze, górnicy, konduktorzy - słowem ci wszyscy, którzy w życiu swoim nie mieli nic do czynienia z rola, ani z hodowanymi ziołami.

Tych kilka przykładów wystarczy do udowodnienia, że obozy koncentracyjne powstały w Niemczech po to, aby ludzi normalnych, którzy mieli nieszczęście dostać się tutaj, ogłupić, otumanić, uczynić bezwolnym narzędziem w rękach oprawców, zatrzeć wszelki indywidualny wizerunek człowieka, pognębić psychicznie, wreszcie znieprawić moralnie, zanim się ich zniszczy fizycznie.

Gdyby sie wszystko i zawsze działo według przewrotnej woli twórców narodowego socjalizmu, zesłani do obozów więźniowie nie wyszliby z nich juz nigdy. O ile na wolności opowiadano cynicznie, że aresztowani jadą na kilkutygodniowe przeszkolenie lub na naukę języka niemieckiego, o tyle w obozie wbijano otwarcie w pamięć prawdę, że nie wychodzi się stąd już nigdy. Powtarzali ja często SS-mani, a za nimi blokowi, izbowi, pisarze, fryzjerzy, "capowie": "Zapomnijcie na zawsze, żeście czymś byli w życiu", "do stanu kapłańskiego nie wrócicie juz nigdy" - oto motyw, który się często powtarzał w licznych przemówieniach, jakich nie skąpili oprawcy wszelakiego rodzaju przy lada okazji. Nawet, gdy walił się już w gruzy pod ciosami potężnych uderzę wojsk sprzymierzonych gmach państwa narodowych socjalistów, na kilka zaledwie dni przed końcem, ukazał się jeszcze rozkaz Himlera z dnia 14 kwietnia 1945, otrzymany w Dachau dnia 24 kwietnia 1945, który brzmiał dosłownie: "O przekazaniu (obozu) nie ma mowy. Obóz ma być - natychmiast ewakuowany. Żaden więzień nie może żywy dostać się w ręce aliantow.

W świetle tego faktu, że trzeba wyniszczyć ludzi, staje się dopiero zrozumiały cały ten olbrzymi splot potworności i okrucieństw, które doprowadziły do śmierci wielu milionów ludzi, a w tym tysięcy księży polskich.

Na szczescie losami narodow i poszczegolnych jednostek rzadzi Opatrznosc. Jej dzialania moze nigdy nie odczuwalo sie I tak inie, tak dotykalnie, tak blisko, jak tam w obozie, gdy czlowiek byl niczym, mniejszym od plaza, slabszym od trzciny zdanej na powiew lekkiego nawet wiatru, - a jedak przetrwal. -To tez nigdy w zyciu nie plynelo z serc wierzacych tak gleboka i serdeczna modlitwa do Tego, ktory pamieta o "ptakach niebieskich" i lilijach polnych", jak wtedy, gdy glod miesiacami skrecal kiszki, puchlizna znieksztalcala oblicza, a najblizsi z przyjaciol dzien w dzien odchodzili na zawsze... Najglebsza ascetyczna rozprawa o cierpieniu nie dala nigdy tak jasnego pojecia o tajemnicy cierpienia a zarazem jego koniecznosci w dziele zbawienia, jak wspoicierpiec z Chrystusem i bezposrednie z Nim przezycie kalwaryjskiej drogi.

Ich wina...

Duchowienstwo polskie z malymi wyjatkami aresztowano masowo, w kilku terminach okreslonych z gory zabrano wszystkich ksiezy, ktorzy wytrwali na swoich stanowiskach, z diecezji poznanskiej, gnieznienskiej, wloclawskiej, z czesci diecezji lodzkiej, warszawskiej, wielka ilosc z diecezji pomorskiej. Naogol usunieto ksiezy z tych terenow Panstwa Polskiego, ktore wcielono gwaltem do Rzeszy. Aresztowano ksiezy bez podania zadnych motywow, uzasadnien, racyj, bez sledztwa, przesluchan; bez oskarzenia sadu i wyroku. Trzymano ich tygodniami i miesiacami w wiezieniach w warunkach okropnych, a pozniej wywozono do roznych obozow koncentracyjnych, co okreslano cynicznie mianem "przeszkolenia".

Mimowoli nasuwa sie pytanie, dlaczego to wszystko, za jakie zbrodnie; Nie bylo zbrodni w pospolitym tego slowa znaczeniu. Nie bylo przestepstw nawet w znaczeniu politycznym, gdyz w razie przeciwnym wytaczanoby procesy, rozdmuchiwanoby je daleko i szeroko ze wzgledow propagandowych. Wina byla gdzieindziej. Ich zbrodnia polegala na tym, ze byli 1-o ksiezmi i 2-0 Polakami.

Wychodzac z zalozen ogolnych, na ktorych wspieral sie narodowy socjalizm, mozna uzasadnic, ze duchowienstwo w ogole, ksieza zas polscy w szczegolnosci w panstwie Hitlera nie byli potrzebni. Co wiecej - ksieza polscy przez swoj scisly zwiazek z ludem, przez to, ze w spoleczenstwie zajmowali ustalona pozycje, stawali sie niebezpieczni, zwlaszcza na terenach polskich, wlaczonych gwaltem do Rzeszy.

Byla procz tego inna jeszcze, glebsza przyczyna, dla ktorej trzeba bylo duchowienstwo polskie wyniszczyc. Oto u podstaw kultury polskiej leza mocno pierwiastki religijne, scislej katolickie. Usunac je - znaczylo zniszczyc tysiqcletnia kulture narodu polskiego, na ktorej wielkosc i glebie jedne narody patrza z nieklamanym podziwem, inne zas z zawiscia i nietajona obawa przed jej przemoznym wplywem i atrakcyjna sila. Zniszczyc religijne zycie znaczylo jeszcze uczynic dla Polaka niezrozumiala wspaniala literature ojczysta, wielka sztuke, bogata muzyke; znaczylo zaprzec sic dziejow wlasnych. Wyrwac z dusz polskich wiare ojcow, znaczylo wreszcie pozbawic narod jedynej ostoi w dniach upadku i powszechnej wzgardy; ostoi, co sily dawala do przetrwania i wlewala otuche na inna, lepsza przyszlosc....

Wiedzieli o tym twórcy Trzeciej Rzeszy. Już w Mein Kampf naród polski w swej przeważnej większości skazany był na zagłade, resztki zaś jego, pozbawione przewodnictwa duchowego i intelektualnego, miały stanowić silę roboczą dla "narodu panów", jak siebie w swojej pysze określali Niemcy. Do tego wlasnie celu, aby wyniszczyc narod polski, nalezalo naprzod zniweczyc wszelkie przejawy jego wielowiekowej kultury i tradycji. Stad to gromadne w Polsce palenie na stosach wspanialych bibliotek lub przerabianie na papier bezcennych ksiegozbiorow publicznych i prywatnych 1), stad rabunek dziel sztuki koscielnej i swieckiej, stad burzenie kosciolow i krzyzow przydroznych zaraz w pierwszych dniach po wkroczeniu do Polski wojsk napastniczych.

1) M. in. biblioteke Wyzszego Seminarium Duchownego we Wloclawku, liczac okolo 100 tysiecy tomow, w tym ponad 1.100 rzadkich inkunabulow, czesciowo wywieziono, czesciowo przerobiono w miejscowej papierni. Zmarnowano doszczetnie bogata biblioteke; i muzeum diecezji plockiej Zniszczono prywatne ksiegozbiory profesorow, stanowiace w niejednym wypadku dorobek calego zycia.

Nalezalo jednak, i to przede wszystkim, zniszczyc religijne zycie ludu polskiego. I oto na wielkiej polaci kraju zamknieto dla Polakow w latach 1939-1941 wszystkie koscioly, wydano zakaz uzywania jezyka polskiego nawet przy spowiedzi, w praktyce zabroniono spelniania wszelkich religijnych praktyk. W tym tez celu, i glownie dlatego, aresztowano w kilku terminach wszystkich z nielicznymi wyjatkami ksieziy i wywieziono ich do obozow koncentracyjnych. Wiedzial najezdzca, ze to najkrotsza i najpewniejsza droga do wytepienia polskosci i zatarcia po niej wszelkich sladow.

Ich wina polegala na tym, ze byli ksiezmi i Polakami.

Aresztowanie, jakich wiele...

Wybitnym potwierdzeniem, ze jedyna "wina" duchowienstwa polskiego byla ta, o ktorej mowa wyzej, sa charakterysczne okolicznosci, w jakich aresztowano ksiezy biskupiego grodu Wloclawka .

W pierwszej polowie paidziemika 1939 r. wraz z nauczycielstwem szkol powszechnych i srednich aresztowano kilkunastu ksiezy prefektow 1). Pod koniec paidziernika ks. Biskup sufragan Michal Kozal otrzymal wezwanie na konferencje do biura Gestapo. Tam z wyszukana grzecznoscia wyrazono zyczenie, aby przy obopolnym porozumieniu uporzadkowac religijne zycie diecezji. Gestapo zazadalo mowienia kazan w jezyku niemieckim. Po wyjasnieniach, ze to niemozliwe, godzilo sie na jezyk polski pod warunkiem jednak, ze wszystkie przemowienia beda pisane i od czwartku kazdego tygodnia przygotowane do ewentualnej kontroli wladz policyjnych. Szef Gestapo ponadto przyrzeki wyjasnic sprawe aresztowanych prefektow, ks. Biskup zas obiecal przygotowac odpowiednie zarzadzenie o pisaniu kazan na dzien siodmy listopada.

1) Przezylo tylko dwoch; wszyscy inni zmarli w obozach.

Dnia 7 listopada 1939 r., o godzinie trzeciej po poludniu, w lokalu Gestapo przy ulicy Brzeskiej, przyjeto zarzadzenie biskupie o pisaniu kazan i oswiadczono ze swej strony, zawsze z ta wyszukana grzecznoscia, ze aresztowani przez nieporozumienie ksieza prefekci beda po kilku tygodniach zwolnieni. W dalszej rozmowie zapewniono, ze na przyszlosc, bez waznej przyczyny, o ktorej Biskup bedzie zawsze powiadamiany, nowych aresztowan nie bedzie.

Dzialo sie to dnia siodmego listopada 1939 roku o godzinie pietnastej. Tegoz dnia siodmego listopada 1939 r. o godzinie dwudziestej pierwszej aresztowano wszystkich ksiezy miasta wloclawka, w liczbie czterdziestu czterech z J. E. Ksiedzem Biskupem Michalem Kozalem na czele. 2)

2) Wsrod aresztowanych znajdowalo sie; trzcch emerytow, z kt6rych kazdy liczyl sobie ponad siedemdziesiat lat, oraz gromadka alumnow miejscowego Wyzszego Seminarium Duchownego. Z liczby 44-ch zmarlo 25.

Byto to aresztowanie, jakich wiele...

Panowie życia i śmierci

Obozy koncentracyine w Niemczech byly poteznym w rekach Gestapo srodkiem do obezwladniania nietylko otwartych przeciwnikow narodowego socjalizmu, wiec komunistow i katolikow, ale wszystkich elementow podejrzanych chodzby o zdolnosc do samodzielnego myslenia politycznego. Bezposredni jednak nadzor nad zeslanymi wiezniami w obozach sprawowaly specjalnie w tym celu szkolone oddzialy SS.

Hierarchia wladzy obozowej przedstawiala sie; nastepujaco. Na czele stal komendant. Byl nim zazwyczaj oficer SS w randze, ktora odpowiadala mniej wiecej stopniowi kapitana lub majora. Oczy wiezniow jednak nie byly godne ogladac zbyt czesto oblicza komendanta. Pokazywal sie rzadko, zazwyczaj z okazji wizyt w obozie wybitniejszych osob sposrod partii, generalicji, swiata niemieckiej nauki i t.p. Organem wykonawczym komendanta i wlasciwymi rzadcami byli dowodcy obozowi (Lagerfuhrer) w liczbie trzech - czterech, oficerowie SS stopni najnizszych, a nawet podoficerowie. Poza tym wazna figura byl jeden lub dwoch podoficerow raportowych (Raportfuhrer), ktorzy odbierali apel rano i wieczorem, oraz kierownik urzedu pracy (Arbeitsdienstfuhrer), ktory w porozumieniu z glowna kancelaria obozowa przydzielal ludzi do roznych robot wewnetrznych i poza obozem. U dolu wreszcie hierarchii stal tlum szeregowych lub podoficerow SS, wyszkolonych specjalnie i przeznaczonych do "czulej" opieki nad wiezniami; byli to takze "wodzowie" , gdyz oficjalna ich nazwa w "pieknym" jezyku niemieckim brzmiala: Blockfuhrer. Nawet przecietny obserwator, patrzac na tych wszystkich Lagerfuhrerow, Raportfuhrerow, Arbeitsdienstfuhrerow, Komandofuhrerow, Blockfuhrerow i t.p., musial dojsc do przekonania, ze kazdy z nich nosil cos z majestatu i godnosci pierwszego Fuhrera w Rzeszy...

Po przyjsciu do obozu jedna z instrukcji zaznajamiala ogluszonego wieznia o wszystkich stopniach podoficerskich i oficerskich SS, aby, bron Boze, nie uchybil w tytule, a nastepnie pouczala o obowiazku oddawania honorow.

"Poniewaz kazdy zolnierz SS", opiewala instrukcja, "jest przelozonym wiezniow przeto naleza mu sie odpowiednie honory a rozkazy jego musza byc wykonywane slepo i bez zadnych zatrzezen.

Przy spotkaniu wiec najzwyklejszego zoldaka SS, wiezniowie zdejmowali czapki i odwroceniem glowy oddawali mu wojskowy poklon. Nie trieba dodawac , ze zagadnieci musieli stac na bacznosc wyciagnieci jak struna. Jezeli taki wladca, ktory az nazbyt czesto nie umial poprawnie mowic po niemiecku., zjawial sie w baraku na izbie, rozlegala sie donosnym glosem komenda "bacznosc" (Achtung) i wszystko zamieralo w bezruchu. Na glowy nieostroznych, czy zbyt powolnych w wykonaniu komendy, oprocz okropnych wyzwisk i przeklenstw, sypaly sie razy tym, co bylo pod reka - stolkiem, obuwiem, metalowa miska i in. sprzetami. Bardzo czesto, nadto, sporzadzano meldunek, za niesubordynacje, co w skutkach pociagalo kare stupka. Ten sam zreszta bezruch obowiazywal i chorych w szpitalu z ta roznica, ze zamiast sta, nalezalo wyciagnac sie w lozku z wylozonymi na koldrze rekoma.

Z jeszcze wieksza parada oddawano honory oficerom SS wszystkich stopni. Gdy ktory z nich pojawil sie przed blokiem maszerujacym w zwartym szyku, padal rozkaz: "Czapki zdjac." Na placu apelowym natomiast odkrywaly sie glowy wszystkich zebranych blokow.

Pozdrawiani w tez sposob obozowi wladcy nie odpowiadali nigdy na poklon. Nie raczyli nawet patrzec na taki nikczemny objekt, za jaki w ich mniemaniu uchodzil kazdy wiezien. Na punkcie jednak swojej wielkosci byli SS-mani ogromnie wrazliwi. Niepostrzezenie sledzili kazdy ruch wieznia, nawet wyraz jego twarzy. Biada mu, jesli np. w obecnosci. SS-mana osmielil sie .... usmiechnac. Ciekawe, jak ci ludzie nie mogli zniesc usmiechu wieznia. Byc moze smiech taki byl niemym wyrzutem ich katowskich sumien....

Ci dozorcy w mundurach SS, od komendanta poczawszy, a na zwyklym zolnierzu bez szarzy skonczywszy, byli wszyscy panami zycia i smierci w obozie. Nikt z nich za smierc wieznia nie odpowiadal. Zabijali tez wprost, mordowali z wprawa i upodobaniem, woleli jednak raczej pastwic sie nad ofiara tak dlugo az w powolnej mece nie wyzional ducha. Kazdego np., kto byl w Sachsenhausen z groza przejmuje nazwisko Schuberta, podoficera SS, przydzielonego specjalnie do ksiezy. Wystarczylo mu "podpasc", to znaczy nie podobac sie; z twarzy, wzrostu, glosu, - zreszta trudno powiedziec dlaczego, zeby w okreslonym czasie, powiedzmy trzech dni, zamknac na zawsze oczy.... Kto z ksieiy, co byli w Dachau roku 1941-1942, nie wstrzasa siet; na mysl o krwawym Mendeleinie, ktory po swych zmaltretowanych do krwi ofiarach, lezacych na ulicy w blocie, potrafil deptac ciezko podkutymi butami zoldaka?

Tym to panom zycia i smierci na laske i nielaske; zdani byli ksieza polscy.

"Prominenci"

Panowie z SS w mordowaniu i dreczeniu ludzi poslugiwali sie chetnie wiezniami w mysl starej zasady - "niech sie pozeraja sami". W tym tez celu stworzyli lancuch wladz wewnetrzno-obozowych "prominentow" zlozony z wiezniow, od ktorego w rownym stopniu, a moze jeszcze wiekszym, zalezalo zycie innego wieznia.

Czolo tego lancucha stanowil obozowy (Lageraeltester). Trudno okreslic scisle obowiazki tego swego rodzaju "campi familias", boc, jak wiemy, nic w obozie nie bylo okreslone dokldnie. Wplyw jego jednak na wewnetzne sprawy obozu dyscypline i zycie wiezniow byl ogromny. On glownie dogladal czystosci na blokach, czuwal nad porzadkiem przy wymarszu do pracy, na apele i na placu. Od niego zalezaly w duzej mierze nominacje blo-kowych i izbowych. Uczciwy obozowy mogl wiele zdzialac dla zlagodzenia ciezkiej doli swych kolegow, rownie jak on wiezniow. Niestety, na stano-wiska te wyplywaly z reguly lombrozowskie, napietnowane zbrodnia typy. W Dachau w latach 1941-1943 obozowym byl niejaki Cap (czytaj Kap). Fakt, ze tak dlugo byl przy wladzy tam, gdzie wszystko bylo plynne, juz daje duzo do myslenia. Z istnieniem Dachau nazwisko Cap'a zwiaane bedzie na zawsze. Maly, otyly 1) na palakowatych nogach, z oczyma lekko zezo-watymi, osadzonymi gleboko i wasko. Widzialo sie go czesto, jak z czapka w reku, przy rowerze Lagerfuhrera lub Raportfuhrera biegl zdyszany, tlumaczac im zapewne potrzebe nowych rygorow i obostrzen w obozie.

Ten Cap darzyl specjalnie "czula opieka ksiezy polskich. Dopilnowal zawsze, aby ich bloki otrzymaly "odpowiednich" przelozonych. 2) Postaral sie w pore aby "polskim klechom nie przydzielono wyjatkowo w tym tygo-dniu dobrej kantyny 3). Zatroszczyl sie pilnie aby ksieza staruszkowie po szescdziesiatce I siedemdziesiatce przecwiczyli odpowiednia ilosc godzin na placu apelowym lub stali przed blokiem na zimnie deszczu i sniegu. W nie-dzie1e zarzadzil troskliwie gruntowne porzadki na bloku aby tylko nie dopu-scic do spokoju i wytchnienia. Capowi zawdzieczalo sie wiekszosc zlosliwych pomyslow i szykan duchowienstwa polskiego. On i jego pomocnik krazyli jak wilki, szukajac okazji do wymierzenia dotkliwej kary.

1) Tam, gdzie dorosli mezczyzni o wzroscie 1.7O-1.8O wazyli ponizej 40 kilogra-mow, byli, a jakze wiezniowie otyli;

2) Jemu bloki ksiezowskie zawdzieczaly takich blokowych jak Zier i Becher o ktorych mowa nizej

3) W r. 1941 kantyna sprowadzala t. zw. chleby norymberskie, cos w rodzaju bulek nadziewanych owocami. Z rozkazu Capa nie wolno bylo tych chlebkow dostarczac ksiedzom.

Drugim skolei byl obozowy nadzorca robot (Lagercapo), ktory mial po-wierzony sobie nadzor nad wewnetrznymi pracami w obozie. Byl nim w tych ciezkich czasach roku 1941 niejaki Hentschel. Jego to staraniem prawie wylacznie ksieza polscy sprzatali j wywozili taczkami snieg w czasie bardzo surowych zim roku 1940-1941. Prace te bez odzienia, bez obuwia i o glodzie pochlonely dziesistki ofiar. Ten Heutschel 1ubial popisywac sie swoja wymowa. Zwolywal blok, nakazywal stac na bacznosc i zmuszal ksiezy do wysiuchiwania swego religijnego credo. "Ja sie waszego Boga nie boje", slyszalo sie czesto, jak b1uznil.1)

Na stanowisku nadzorcy wewnetrznych prac obozowych znalazl sie jed-nak, co prawda krotko, takze i uczciwy czlowiek, ktoremu nalezy sie slow kilka wdziecznej pamieci. Wagner, majster murarski, czy przedsiebiorca budow-lany z zawodu, komunista z przekonan, odczuwal bolesnie kazda niesprawie-dliwosc I krzywde blizniego bez roznicy narodowosci, stanu i przekonan. Ksiezom polskim wspolczul i w miare moznosci chronil ich przed wyjatko-wymi szykanami.2) Nalezy mu sie tym bardziej wdziecznosc, ze ludzi spra-wiedliwych, bedacych przy wladzy w obozie, nie wyliczylby na palcach jednej nawet reki.

Nastepni w tym lancuchu - to blokowi (Blockaeltester). Ludzie z laski Capow i Hentschlow; przynajmniej z ich szkoly. Nie tylko wykonywali slepo rozkazy z gory i przesadzali w gorliwosci, ale, aby sie utrzymac na po-wierzchni lub z pobudek swoistej ideologii, silili sie na pomysly, aby gnebic, maltretowac i niszczyc zycie rowniez, jak i oni, wieznia.

Boleśnie nadzwyczaj w pamieci ksiezy polskich zapisaly sie zwlaszcza dwa nazwiska blokowych o duszach zbojeckich - Zier'a I Becher'a, zwanego "bawolem"3). Pierwszy zanim zeslano go do obozu, sluzyl w szeregach SS, drugi, przed przybyciem do ksiezy, wykanczal Zydow na bloku karnym. Obydwaj mieli za soba bogata przeszlosc, zdradzali wspolne zamilowania, zlaczyla ich nienawisc do Polakow i ksiezy. Nic dziwnego, ze porozumieli sie szybko i widzialo sie, jak ci dwaj przyjaciele w dzien dzien radzili dlugo nad metodami, aby przypadkowym podwladnym nie tylko dokuczyc ale ich jak najwiecej wytepic.

1) Hentschel i Cap w nagrode "zaslug" zostali zwolnieni i poszli do wojska walczyc o idealy Trzeciej Rzeszy.

2) Ten sam Wagner, na stanowisku przodownika (Capo) przy budowie krematorium, ocalil zycie wielu slabszym ksiezom przez to ze dawal im lzejsze roboty.

3) Wysoki, tęgi i bardzo silny.

Byl to rok 1942, rok wielkiego glodu, rok masowych inwalidzkich tran-sportow na stracenie, rok przeroznych doswiadczen chorobowych na zdrowych ludziach. W tym tez roku ci dwaj blokowi zastosowali niebywale nawet na obozowe stosunki praktyki. Prawie codzienna szczegolowa i meczaca rewizja w poszukiwaniu wszystkiego - papieru toaletowego oraz papieru i szmat, ktoreby chronily plecy przed deszczem, sniegiem i dotkliwym zimnym wichrem; w poszukiwamu scyzorykow, sznurkow, drugiego swetra, drugiej chustki do nosa, notatek czy zapiskow I t.p. Po wyczerpujacej dwunastogo-dzinnej pracy, po dlugim meczacym apelu wieczornym, dwa bloki ksiezy pol-skich musialy jeszcze maszerowac bez konca, cwiczyc zwroty w prawo, lewo, zdejmowac na rozkaz czapki, biegac...., zanim blokowi zezwolic raczyli, aby wejsc na izbe i wypic ostygla juz zupe lub ziolka zwane herbata. A potym? Potym w szalonym tempie, przy nieustannych wrzaskach, popychaniu i biciu, trzeba bylo myc naczynia, czyscic ubranie, obuwie, myc sie przed spaniem, gdyz swiatio gaslo i wszyscy musieli byc w lozkach o 9 godzinie. Zier I Becher przy lada okazji bili az do krwi, az do utraty przytomnosci katowanej ofiary. Oni tez glownie zestawiali spisy tych, ktorych wyslano z transportami inwalidow, wiedzac ze sa to transporty na smierc. Ci dwaj tylko blokowi sa wspolwinni sa smierci doslownie setek ksiezy polskich.

A ich pomocnicy - izbowi (Stubeaeltester) - dostrajali sie do kursu, jaki nadawal blokowy, a w okrucienstwie i zlosliwosci potrafili dorownac naj-gorszym. Niepodobna wspominac wszystkich nieslawnych ich wyczynow i wymieniac nazwisk. Nie mozna jednak powstrzymac sie aby nie przekazac potomnym odstraszajacego przykladu czlowieka-potwora, ktorego specjal-noscia bylo pastwienie sie nad starcami napoly juz niedoleznymi. Nazywal sie Willi Eichel, przezywano go zas krotko: kretyn. Bedac chorobliwie po-dejrzliwym, sledzil kazde slowo, poruszenie, wyraz twarzy osoby, zazwyczaj starca, na ktora zwrocil uwage a pozniej bil nieludzko, pozbawial jedzenia lub skazywal na prace ponad sily.

Oto galeria typow, od ktorych zalezal ksiadz polski, typow, ktore bylyby ciekawym tematem studiow nad psychopato1ogii czlowieka. Nie koniec jednak na tym.

Galerie "prominentow" uzupelniali pisarze, kantyniarze, fryzjerzy, personel pomocniczy, wiec zastepca izbowego i sluzba domowa. Wysoko stala obozowa kancelaria (Schreibstube), gdzie zasiadala takze "elita".

Zadaniem pisarza bylo sporzadzanie wykazu liczbowego bloku przed apelem rannyn i wieczornym tak, zeby wiadome bylo, ilu jest w pracy, w ja-kich dzialach, ilu w szpitalu, a ilu t.zw. nieprzydzielonych, bez stalego zajecia. Pisarz mial duzy wplyw na wyznaczanie rodzaju pracy, a po tym.... wtraca sie do wszystkiego. Poniewaz w zespole prominentow blokowych zazwyczaj on jeden umial poprawnie mowic, pisac i liczyc, on jeden posiadal jakies przy-najmaiej wyksztalcenie, wiec przy odrobinie sprytu wywieral duzy wplyw na blokowego, a takze na innych.

Niestety znowu ten wplyw byl przewaznie ujemny. Niejednemu z ksiezy polskich stoi przed oczyma bolesny obraz, jak konajacego na apelowym placu starca-kaplana pisarz w otoczeniu blokowego i kilku izbowych, wsrod drwin i smiechow, "badal" nogami, czy juz "doszedl" .... Mowilo sie powszechnie, ze z inicjatywy tego wlasnie pisarza ksieza polscy byli wybrani na doswiad-czenia z malaria i flegmona. Jakze inaczej role swoja pojmowal w tym czasie inny pisarz na bloku rowniez polskim. Dowiodl, ze i w Dachau przy dobrej woli, uczciwosci i odrobinie solidarnosci plemiennej mozna bylo niejedno zycie uratowac dla Polski.

1) Ze zrozumialych wzgledow pominieto nazwiska.

Zdawaloby sie, ze w czasach, gdy w kantynie nie bylo zywnosci, stanowisko kantyniarza nie bylo potrzebne. Gdzie tam! Praca kantyniarza rosla i zwiekszala sie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do zmniejszajacych sie zakupow. Jak to wyjasnic? Dosc prosto. Poniewaz ksieza polscy otrzymywali pieniezna pomoc od swoich rodzin i prawie kazdy z nich mial na swoim koncie 100-200 Reichmarks, chodzilo przeto o uzycie sposobow, ktoreby te pieniadze zdolaly systematycznie wypompowywac. Naduzycia w kantynie - placili ksieza polscy; pokrycie nieograniczonych potrzeb blokowego3 izbo-wych, pisarza, kantyniarza - brano z kont ksiezy polskich; "organizacja" -dawali ksieza polscy; tworzenie biblioteki obozowej - wyrownywali ksieza polscy; kupno instrumentow dla orkiestry - placili rachunki zawsze ksieza polscy. A oto kilka faktow. W grudniu 1940 przywieziono do Dachau z roznych innych obozow kilkuset ksiezy. Na wstepie ogloszono im, ze, o ile chca korzystac z kantyny, musza wpIacic zgory ponad 20 tysiecy Rm. Wplacono je. W zamian za to w kilka dni pozniej wlozono do kazdej szafki (na dwie a1bo trzy osoby) szczotki do ubrania lub do obuwia i papier toaletowy, towar, ktory od lat lezal na skladzie. Blokowi, izbowi, kantyniarze, pisarze, fryzjerzy otrzymywali z kantyny wszystkie zakupy i to przede wszystkirn zywnosciowe za pieniadze ogolu. Dopiero z tego, Co zbywalo, a zbywalo rzadko, rozdzielano na izbie i to w kolejce, ktora przypadla raz na iles tam tygodni. Zakupy zywnosciowe dostarczane na blok w rnniejszej ilosci z reguly nie dochodzily do tych, co za nie placili. Albo kupowano papierosy. Placic musieli wszyscy, wydawano zas je tylko niektorym. Z reszty, za cudze pieniadze, tworzono rezerwy dla personelu i uzywano ich jako srodka platnicezego przy "organizowaniu" na swoje osobiste potrzeby roznych rzeczy. Tak bylo w r. 1941 i tak przewaznie pozostalo jeszcze w r. 1945. Nic dziwnego, ze w tych warunkach kantyniarz, a jak zlosliwi trawestowali kanciarz, mial duzo roboty; musial umiejetnie sporzadzac bilanse w kantynowych ksiakach na bloku.

Skromna i nieoficjalna stanowiskiem osoba zastępcy izbowego. Był nim kolega z tej samej najcześciej izby. Pierwszym jego zadaniem było spelniać rolę tłumacza, ponieważ więźniowie nie znali naogół języka niemieckiego, dalej posredniczyc rniedzy izba a jej przelozonym, wyjasnic niejedno nie-porozumienie i w ten sposob oszczedzic kolegom przykrosci, jesli nie utraty zdrowia a nawet zy cia. I znowu wysuwali tu sie naogol ludzie z duzym tupetem, lecz malym poczuciem solidarnosci kolezenskiej. Dostrajali sie do upodoban izbowego, stawali sie gorliwymi wykonawcami jego woli, czesto odgadywali mysli, kt6rych on nie mial. W ten sposob zamiast ochrony, w tlumaczu spotykali koledzy czesto nowy jeszcze instrument udreki. Z malymi wyjatkami nie dorastali do roli.

Wreszcie wieksza lub mniejsza gromada sluzby pokojowej - mlodzieńcow nadobnych - pod rozkazami izbowego i jego zastepcy zaliczala siebie chetnie do prominentow, lecz w przewaznej wiekszosci nie zostawila po sobie we wspomnieniach wiezniow rnilej pamieci.

Wszyscy ci ludzie w najcięższych czasach nie zaznali glodu, nie wiedzieli, co to praca, zimno, deszcz lub śnieg. To bylo ich szczęście i z tego cieszyć się trzeba. Oni jednak, każdy na swój sposób, chcą się utrzymać na powierzchni obozowego życia, jeśli nawet nie przyczyniali się do wyczerpania i śmierci kolegów wprost, to swoją nieżyczliwą postawą, wrzaskiem, groźbą (były wypadki bicia) stwarzali atmosferę nerwowego podniecenia i niepewności, która skracała życie ubocznie.