Kościan, marzec 2013 r.
ks. Leon Stępniak
List dziękczynny
Panu Bogu i Bliźnim
„Kto kocha Maryję, nie zginie na wieki” Św. Bernard (z mojego obrazka prymicyjnego -ks. L. Stępniak)
Dowody opatrzności Bożej w życiu księdza Leona Stępniaka, syna Jana i Pelagii z Grześkowiaków - urodzonego 29 marca 1913 roku w Czarnotkach k. Zaniemyśla (Wielkopolska) - podczas uwięzienia w niemieckim obozie koncentracyjnym Dachau i Gusen w latach 1940-1945 pod numerami obozowymi 11424 i 22036. Wiara w Opatrzność Bożą dawała mi nadzieję przetrwania piekła jakim był obóz koncentracyjny.
Dzisiaj gdy liczę 100. lat życia i 74 lat kapłaństwa pragnę podzielić się moją wiarą w Opatrzność Bożą.
W niemieckim obozie koncentracyjnym Dachau co drugi z więzionych tu księży polskich złożył ofiarę życia. Z prawie 2000 uwięzionych w latach 1940-1945 polskich kapłanów, oswobodzonych zostało 867. W dniu oswobodzenia przez Armię Amerykańską byłem wśród żywych. Wszystko co działo się w tym nazistowskim obozie było podporządkowane zasadzie: człowiek jest numerem bez wartości. Odebrano nam nazwisko, ubranie, przedmioty kultu religijnego, zabroniono odprawiać Mszę św. W tym okrutnym miejscu zapominając o własnej nędzy staraliśmy się służyć innym cierpiącym.
22 kwietnia 1945 r. krótko przed oswobodzeniem za przykładem kapłanów diecezji Włocławskiej złożyliśmy ślubowanie w kaplicy obozowej: gdy Święty Józef Kaliski nas ocali przed śmiercią, to co roku, w rocznicę oswobodzenia będziemy pielgrzymować do Cudownego obrazu Św. Józefa w Kaliszu w podzięce za wybawienie oraz by wspominać tych, którzy zmarli w obozach. Wyzwolenie uznaliśmy za cud. Te nasze spotkania w Kaliszu były wspaniałe. Zwykle trwały przez całą sobotę i niedzielę. Co pięć lat z udziałem Episkopatu Polski. Pamiętam, jak podczas jednego ze spotkań Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński w swoim kazaniu poprosił Milicję o wstrzymanie ruchu w czasie procesji wokół Kościoła. Oczywiście usłuchali i nie przeszkadzali.
29 kwietnia 2010 r. na uroczystościach w Kaliszu było już nas tylko dwóch księży, byłych więźniów KL Dachau. Ci, którzy jeszcze żyją, ze względu na wiek i zły stan zdrowia nie przyjechali.
Pragnę Jego Ekscelencji Biskupowi Stanisławowi Napierale, jak i Prałatowi, Księdzu Jackowi Plocie podziękować w imieniu swoim i wszystkich uczestników za uroczyste przyjęcie wspaniałym obiadem w Seminarium Duchownym. W tym dniu na uroczystościach było ośmiu Biskupów-przedstawicieli diecezji z całej Polski oraz wielu kapłanów. Nie było już z nami więźniów Dachau śp. Biskupa Kazimierza Majdańskiego i Biskupa Ignacego Jeża – przewodniczącego Komitetu b. Więźniów Obozu Koncentracyjnego Dachau oraz śp. Księdza Stanisława Kaczmarka, sekretarza tegoż Komitetu. Pozostałem przy życiu ja, wiceprzewodniczący, ale nie mam już komu przewodniczyć.
27 stycznia tycznia 1940 roku zostałem aresztowany przez Gestapo. W dzień przed Bożym Ciałem z wszystkich punktów internowania (mnie z Klasztoru w Lubiniu), samochodami ciężarowymi zawieziono nas do Fortu VII w Poznaniu. Kilka dni później załadowano księży z cywilami do bydlęcych wagonów i ruszyliśmy w nieznane. Dopiero w Chełmnie otwarto wagony i podano wodę do picia. Rankiem 24 maja dojechaliśmy do Monachium, i wtedy starsi księża wiedzieli, że jedziemy do obozu koncentracyjnego Dachau. Na dworcu w Dachau kazano nam ustawić się piątkami, poczym asfaltową drogą biegnącą wzdłuż esesmańskiego osiedla, jak zbrodniarzy, pędzono nas pod eskortą uzbrojonych w karabiny SS-manów do odległego o trzy kilometry obozu. Na plac obozowy dotarliśmy przez bramę z napisem „Arbeit macht frei”[Praca czyni wolnym]. Tutaj kazano nam rozebrać się do naga, ubrania włożyć do papierowych worków. Pozwolono zostawić przy sobie tylko szelki i chusteczki do nosa. Musieliśmy oddać także wszystkie przedmioty kultu religijnego. Nadano numer i od tej pory byłem Häftling - więzień numer 11024. Ogolono nam głowy i dano więzienne ubrania, często za krótkie i za ciasne, następnie zaprowadzono do baraków. Rozpoczęła się musztra obozowa. Ogolone na „kolano” głowy „przypiekało” ostre majowe słońce. Niektórzy księża dostali porażenia słonecznego. W pierwszych dniach pobytu w KL Dachau dostałem wysokiej gorączki i nie mogłem się podnieść z siennika. Poszedłem pod kurek z zimną wodą i przeszło. Wtedy rozpocząłem nowennę do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Tą nowenną modliłem się codziennie przez całe życie obozowe. Okazało się, iż mimo zakazu niektórzy z nas zatrzymali różance, medaliki. Zarządzono rewizję. Jeden z izbowych wziął te dewocjonalia i wrzucił do kubła ze śmieciami. Po paru dniach zachorował na zapalenie płuc i zmarł. Blokowi przestraszyli się, przy drugiej rewizji wszystkie znalezione dewocjonalia oddali jednemu z księży i kazali je rozdać-nie chcieli mieć z tym nic do czynienia. Z obawy przed następną rewizją wszystkie te różańce i medaliki poutykaliśmy przed blokami w ziemi, w trawniku.
W piątek 2 sierpnia 1940 r. wraz z 150 polskimi kapłanami wywieziono mnie do kamieniołomów w Gusen, jednego z niemieckich podobozów Mauthausen. W Gusen było strasznie. Brano nas do najcięższych i najgorszych prac. Panował niewyobrażalny głód i brud. Pewnego dnia niemieccy kapo urządzili dzień bicia polskich księży. Tego dnia zabito wielu polskich kapłanów.
W tych wspomnieniach o dowodach opatrzności Bożej wrócę jeszcze do pierwszych dni wojny.
Swoją pierwszą pracę duszpasterską rozpocząłem 1 lipca 1939 r. w Parafii Kębłowo, powiat Wolsztyn. Tutaj 27 stycznia 1940 r. aresztowało mnie dwóch policjantów. Jeden był miejscowy i mówił po polsku, nazywał się Fryderyk Hansach /Hauptwachmeister/, drugi był z Wolsztyna - mówił tylko po niemiecku. W domu miałem 4 wygarbowane skórki przeznaczone na uszycie na rewerendę. Policjant mówiący po polsku poprosił mnie o te skórki, i zaproponował, iż w zamian odwiezie mnie do Wolsztyna. Kościół będzie zapieczętowany. Wtedy poprosiłem Go, aby poszedł do Sołtysa, a ten niech wyjmie z Tabernakulum puszkę z Najświętszym Sakramentem i zaniesie do proboszcza w Obrze. Przyrzekł, że to uczyni. Ten policjant, który mnie aresztował, wcześniej przy innej okazji oświadczył, że jest niewierzący, a uwierzy wtedy, gdy Hitler przegra wojnę. Po wojnie już Go nie spotkałem. Ponieważ aresztowano także księdza Golusa, proboszcza z Obry, od Niego dowiedziałem się, iż sołtys z Kębłowa nie zdążył mu przekazać puszki z Najświętszym Sakramentem. Pełen niepokoju o losy Najświętszego Sakramentu czekałem w Wolsztynie na dalsze dyspozycje Gestapo. Co będzie jeżeli nas wywiozą w nieznane. Wtedy po południu do zgromadzonych podszedł gestapowiec w czarnym mundurze i oznajmił: < Golus und Bombicki entlassen > zostają zwolnieni i mogą udać się do domu. Gdy to usłyszałem kamień z serca spadł i ustąpił niepokój. Ci dwaj- ks. Bombicki i ks. Golus jeszcze w tym roku-w kolejnej serii aresztowań-znaleźli się w KL Dachau. Tam ks. Golus przekazał mi, iż Najświętszy Sakrament znalazł się w Kościele w Obrze i został zabezpieczony przed zbeszczeszczeniem, nie uległ znieważeniu ani świętokradztwu. Tak zadziałał Palec Opatrzności Bożej.
W pierwszych dniach wojny nie było mnie na probostwie. Przyszło dwóch niemieckich żołnierzy i mnie nie znaleźli. Do Gospodyni powiedzieli, że przyjdą jutro. Wobec tego wróciłem na wikariat. Niemcy zjawili się ponownie i zmusili do podpisania protokołu, że jestem zakładnikiem – na wypadek gdyby cos się stało jakiemuś Niemcowi - i zabierają mnie do Niemiec. Ledwie zeszliśmy z wikariatu, a tu na podwórze probostwa wchodzi pełno ludzi, mieszkańców Kębłowa. Wtedy jeden z żołnierzy wyrzucił ich poza bramę, zamknął uliczkę na zasuwkę i idziemy przez ogród do śluzy i do Niemiec (granica polsko - niemiecka było blisko Kębłowa). Liczne grupy parafian nie pozwoliły na moje aresztowanie. Przed takim naporem żołnierze niemieccy-było ich dwóch- musieli ustąpić. Zażądali od ludzi by zgłosiło się pięciu, którzy swoim życiem będą ręczyć, iż ksiądz im nie ucieknie. Zgłosiło się dużo więcej niż pięcioro. Niemcy puścili mnie wolno i odeszli z niczym. Od tej chwili miałem jaki taki spokój.
„Każdego dnia w Dachau modliłem się o przeżycie, jutro oddawałem Bogu”.
Wskutek mozolnych zabiegów Stolicy Apostolskiej Adolf Hitler zgodził się na zgromadzenie wszystkich kapłanów więźniów w jednym obozie. Wybór padł na KL Dachau. Nastąpiło to w grudniu 1940 r. Po powrocie z Gusen do Dachau otrzymałem numer obozowy 22036. Przydzielono mnie na blok 30, izba trzecia. Na izbę trzecią przydzielono część kleryków i profesorów z Włocławka oraz trzech Mariawitów, w tym Ks. Biskupa Kowalskiego.
W grudniu 1940 r. przyszedł na izbę nasz oprawca rewiru i zarządził zbiórkę komanda. Wybrał 10 do 15 młodych kapłanów pracujących na plantacji i zabrał ich na pseudomedyczne doświadczenia do rewiru obok. Cofnięto ks. Zygmunta Ogrodowskiego. Rozpoczęto doświadczenia flegmony - ropowicy, nie na zwierzętach ale na więźniach. Opisał je w Ks. Bp. Kazimierz Majdański w książce „Będziecie moimi świadkami”. Ja uniknąłem tego doświadczenia, gdyż dzięki gimnazjalnemu koledze Bolesławowi Rekxowi zmieniłem komando pracy - pracowałem już wtedy w ogrodach doświadczalnych. Taka samowolna zmiana komanda mogła mnie nawet kosztować życie, a mnie nic się nie stało. Razem ze mną na plantacjach pracował Ojciec Florian Stępniak. – nie był moim krewnym. Dał się zapisać na listę „inwalidów” i został zagazowany i spalony. Dziś jest jednym ze 108. Błogosławionych Męczenników. Ja uniknąłem zagazowania oraz doświadczenia z flegmoną przez zmianę komanda na komando kolegi Rexa. Stało się to w dzień Matki Boskiej Szkaplerznej, której Szkaplerz przyjąłem po Pierwszej Komunii Świętej. Potem przyszedł taki czas, że do doświadczeń pseudomedycznych brano w kolejności alfabetycznej wszystkich młodych kapłanów polskich. Gdy przyszła kolej na literę S- Stępniak zachorowałem na tyfus brzuszny. Chorowałem od lutego do końca czerwca 1943 r. Mimo wysokiej gorączki- 40. C, dzięki pomocy kolegów wyzdrowiałem, a choroba nie pozostawiła po sobie żadnych ubocznych skutków. Taka jest potęga modlitwy, której umiłowanie wszczepiła mi moja Matka. Po przejściu wysokiej gorączki zostałem przeniesiony do baraku nr 29 izolowanego od reszty chorych. Tutaj dzięki pomocy więzionych księży niemieckich, każdego dnia – w wielkiej konspiracji-chorzy mogli przyjmować Komunię Świętą. Kapłani polscy nie mieli wstępu do kaplicy w bloku 26. W czwartą rocznicę moich święceń kapłańskich, z narażeniem życia wymknąłem się z izolatki „tajnym przejściem” do kaplicy i uczestniczyłem we Mszy Św.
Gdy w 1944 r. pracowałem w ogrodach na plantacji, pewien SS- man prowadził mnie do lasu po .świerkowe gałązki. Kiedy dowiedział się, że jestem księdzem, wyjął z kieszeni różaniec, wręczył mi go mówiąc, że różaniec dostał od matki i że mogę go zatrzymać. Na spodniach w takim miejscu, gdzie najmniej rewidowano, przyszyłem łatkę z tego materiału co ubranie więzienne i w taka kieszonkę wkładałem różaniec. Porozrywał się ,pozostał krzyżyk i kilka paciorków, które przechowuję do dzisiaj.
Jednym z darów, dzięki któremu przeżyłem obóz była pomoc siedemnastoletniego Mariana Baranowskiego, który był z mojej parafii w Kębłowie. Pracował w kuchni rewiowej i dokarmiał mnie czym mógł.
Krótko przed wyzwoleniem, 11 kwietnia 1945 r. zachorowałem na krwawą biegunkę. Chorował prawie cały obóz. Wtedy mój kolega obozowy Ks. Stanisław Kaczmarek zaczął mnie leczyć opium przysłanym przez brata Feliksa - farmaceutę. Dzięki Jego pomocy wyzdrowiałem. Doczekałem wyzwolenia i 29 kwietnia 1945 roku byłem wolny i żyłem. Mogłem dalej służyć Panu Bogu i człowiekowi.
Ojcze nasz mówimy: Bądź Wola Twoja - czyli prosimy o pomoc w jej wypełnianiu i ukochanie w doli i niedoli naszego życia, bo nawet zło na dobro się obróci, bo Bóg naszym, Ojcem, bo Bóg kocha nas. On szlak nam wyznacza, a bez Jego woli nawet włos nam z głowy nie spadnie.
Wiem, iż to straszne miejsce jakim był niemiecki obóz koncentracyjny Dachau, w którym spędziłem prawie 6 lat życia przeżyłem dzięki Opatrzności Bożej, a także całe moje dotychczasowe życie oparte jest na Opatrzności Bożej.
Z podziękowaniem za wszelką okazaną mi życzliwość z okazji moich jubileuszy kapłańskich, świąt i imienin – wdzięczny – z miłym pozdrowieniem z łaski Bożej w 100. roku życia i 74. roku kapłaństwa.
ks. kanonik Leon Stępniak