Homilia Księdza Abpa Celestino Milgiore -
Nuncjusza Apostolskiego w Polsce,
wygłoszona w I czwartek - 2 stycznia 2014 r.
Dziękuję Waszemu kochanemu Biskupowi Edwardowi Janiakowi za zaproszenie na dzisiejszą, wspólną modlitwę z Wami. Serdecznie pozdrawiam wspólnotę wiernych zawsze tak liczną przy okazji modlitw w intencji rodziny u św. Józefa, w jego kaliskim, pięknym Sanktuarium. Bardzo się cieszę, że mogę celebrować tę Przenajświętszą Ofiarę z Biskupami Seniorami, z Prałatem Kustoszem i Ojcem Dyrektorem oraz z tak liczną grupą kapłanów. Niech ta Msza Św. będzie darem ku ożywieniu Waszej duszpasterskiej gorliwości zwłaszcza pośród małżeństw i rodzin, za które się tu w Kaliszu modlimy oraz w sprawach obrony życia, którego świętość i nienaruszalność staracie się głosić, także z tego miejsca. Dzięki cennej służbie Telewizji TRWAM, Diecezjalnego Radia Rodzina i Radia Maryja mogą się z nami łączyć w modlitwie bardzo liczne osoby i całe rodziny z Polski i spośród Polonii na całym świecie. Za każdym razem, gdy gromadzimy się w kościele na Mszy Św. albo uczestniczymy w niej za pośrednictwem telewizji czy radia, nie czynimy tego po to, aby uczestniczyć w wydarzeniu publicznym, nie dlatego, że chcemy być na scenie bieżących wydarzeń, nie dlatego, że patrzą na nas obiektywy kamer i nasi bliscy czy znajomi mogą nas zobaczyć na szklanym ekranie. Przychodzimy bo wierzymy w Jezusa Chrystusa, który jest wśród nas obecny i swoją mocą czyni cuda w naszym życiu osobistym, rodzinnym i społecznym jak wtedy, gdy przemierzał drogi Ziemi Świętej. Gdy w czasie Przeistoczenia celebrans mówi: „To jest Ciało moje” Jezus nie tylko przemienia chleb w swoje Ciało, ale też czyni nas wszystkich jednym Ciałem. I to jest znak wielkiej nadziei, bo Chrystus wkracza w nasze życie osobiste, w nasze rodziny, w społeczność, w której żyjemy. I to On sam burzy mury podziałów, podejrzliwości, urazów, konfliktów, które pojawiają się w naszym życiu osobistym, rodzinnym czy społecznym. To jest też lekcja pokory i realizmu. Nie wystarczy nasz osobisty wysiłek, nasze osobiste i wspólnotowe zaangażowanie, aby zbudować pokój. To Jezus, bazując na naszym działaniu i współdziałaniu, jest budowniczym pokoju. Eucharystia nas pożywia, umacnia, utwierdza obecnością Jezusa pośród nas i buduje nas słowem Bożym.
Dziś wieczór, a właściwie w tych dniach po Bożym Narodzeniu słowo Boże nas zaskakuje, bo mówi o Antychryście. Właśnie teraz, gdy świętujemy pamiątkę narodzin Chrystusa liturgia przywołuje postać Antychrysta. Najmilsi, „któż z nas jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest Antychrystem, który nie uznaje Ojca i Syna.” (1 J 2, 22) Tak pisał św. Jan w swoim Pierwszym Liście. Antychrystem jest ten, który walczy z prawdą o Jezusie. Już od pierwszych lat chrześcijaństwa zaczęły pojawiać się liczne herezje, które miały na celu negowanie boskich cech Chrystusa albo przeciwnie, takie ich akcentowanie, że gubiło się Jego człowieczeństwo. W historii chrześcijaństwa jak wyliczają uczeni pojawiło się przynajmniej 156 herezji. Negowanie boskości i ludzkiej natury w Jezusie miało też swoje konsekwencje dla praktyki życiowej chrześcijan. Kto zaprzecza, że Jezus jest Bogiem, Synem Bożym zaprzecza też ojcostwu Boga. Uważa Jezusa za superczłowieka, którego możemy podziwiać za Jego cnoty i wyjątkowe zdolności, ale Jego życie, śmierć i zmartwychwstanie niczego nie zmieniają w naszym codziennym życiu. Kto zaprzecza, że Jezus był prawdziwym człowiekiem, neguje naszą zależność od Boga, neguje chrześcijańskie powołanie, polegające na tym, aby nasze życie budować na Bożym słowie, na przesłaniu Jezusowym, wzywającym do stawania się na obraz i podobieństwo Boga zgodnie z tym, o czym mówi Księga Rodzaju.
Kilka dni przed tegorocznym Bożym Narodzeniem papież Franciszek przypominał nam tę prawdę w jednej ze swoich homilii komentując postać św. Elżbiety, która z kobiety bezpłodnej stała się matką Jana Chrzciciela. Papież skonstatował, że z niemożności dania życia przychodzi właśnie życie. I tu kontynuował swoje rozważanie: było to doświadczeniem także innych kobiet, które nie miały nadziei na poczęcie, jak to było w życiu rodziny Noemi, która w końcu doczekała się wnuka. Pan interweniował w życiu tych kobiet, aby im powiedzieć: Ja jestem w stanie wzbudzić życie. Także w pismach proroków istnieje symbol pustyni, ziemi spalonej, niezdolnej do utrzymania przy życiu roślin, nasion, owoców, czegokolwiek. Ale pustynia stanie się jak las, mówią prorocy, będzie wielka i zakwitnie. Ale czy pustynia może rozkwitnąć? Tak, mówi Papież. Czy bezpłodna kobieta może dać życie? Tak, to jest obietnica Pana, Ja mogę z waszej niemocy wzbudzić życie, zbawienie, Ja mogę ze spalonej suszą ziemi wzbudzić owoce. Zbawienie, jak przypomniał Papież, to ożywcza interwencja Boga, który czyni nas płodnymi, który przynosi nam zdolność dawania życia. Przypomniał jeszcze, że my sami z siebie nie potrafimy tego zrobić. Na koniec dodał, że wielu, także chrześcijan, zdawało się pokazywać, że myślą, iż sami są zdolni siebie zbawić. Ale to przecież Boża interwencja przynosi zbawienie, to działający Bóg pozwala nam kroczyć po drogach świętości, tylko On. I wtedy Papież postawił pytanie: Co więc możemy zrobić z naszej strony? I odpowiedział: dwie rzeczy, po pierwsze uznać naszą niemoc, naszą niezdolność do dania życia, po drugie, prosić. I zaraz papież zaproponował modlitwę, którą warto odmawiać każdego dnia: „O Panie, pragnę być płodny. Chcę, aby moje życie przynosiło nowe życie, aby moja wiara była urodzajna, aby kroczyła przede mną i mogła coś z siebie dawać innym. Panie, jestem w niemocy. Ja tego nie potrafię, Ty to możesz sprawić. Jestem jak pustynia, nie mogę tego, ale Ty to potrafisz sprawić”. To jest modlitwa jak najbardziej właściwa na dni Bożego Narodzenia. Do bycia płodnym konieczna jest pokora. Ilu ludzi wierzy, że są sprawiedliwi, a w końcu okazują się nieborakami? Prawdziwa pokora objawia się w tym, że przed Bogiem wyznajemy, że jesteśmy bezradni, że jesteśmy pustynią. Możemy to wyrazić słowami pięknych antyfon z okresu Bożego Narodzenia: „Synu Dawida”, „Adonai”, „Mądrości”, „Korzeniu Jessego”, „Emmanuelu” przyjdź, aby dać nam życie, przyjdź nas zbawić, bo tylko Ty możesz to sprawić, nie ja. I z tą pokorą, pokorą pustyni, pokorą jałowej duszy przyjmować łaskę owocowania, dawania życia. Powtarza to także dziś św. Jan: „Jeżeli będzie trwało w was to, co słyszeliście od początku, to i wy będziecie trwać w Synu i w Ojcu. A obietnicą tą daną przez Niego samego jest życie wieczne. To wszystko napisałem Wam o tych, którzy wprowadzają was w błąd” (1J 2, 24 – 26).
A którzy to są, co wprowadzają w błąd? Sto lat temu pewien pisarz i teolog rosyjski Władimir Sołowjow napisał piękną książkę, rozmowę i historię Antychrysta. Kto ją przeczyta dzisiaj zobaczy, jak jest aktualna w naszych czasach. Opisując Antychrysta Sołowjow przewidział wielki kryzys, który przeżywa dziś życie chrześcijańskie. Rosyjski autor mówił przede wszystkim o nowym chrześcijaństwie, którego w jego czasach wielkim heroldem był inny rosyjski pisarz Lew Tołstoj. W swojej „Ewangelii” Tołstoj redukuje chrześcijaństwo do pięciu zasad postępowania wziętych z Kazania na Górze. Są więc wzięte od Jezusa, ale do tego, aby zachować swoje znaczenie wcale nie potrzebują aktualnej obecności Syna Boga żywego. Sołowjow przeczuwał, że właśnie odsuwanie na bok Jezusa będzie w XX wieku istotną przyczyną wyjałowienia posłannictwa ewangelicznego dokonywanego pod przykrywką etyki i miłości do ludzkości, które zostaną wywyższane do rangi wartości chrześcijańskich, ale które będą pozbawione osobowej relacji z Jezusem Chrystusem. Przyjdą dni – pisał Sołowjow, a my możemy dodać: już są – gdy w chrześcijaństwie zaistnieje tendencja do zastąpienia aktu zbawczego z konieczności powiązanego z czymś, co wymaga wysiłku, odwagi i racjonalnej wiary przez serię wartości nawet ważnych i wzniosłych, ale wykorzenionych ze swojego źródła, Jezusa, który jako jedyny jest w stanie dać nam siły do życia tymi wartościami. Chrześcijaństwo ogólnikowe i słodkie być może jest łatwiej akceptowane w salonach, w pewnych kręgach społecznych czy politycznych, w transmisjach telewizyjnych. Być może, ale przecież nie powinniśmy i nie możemy w chrześcijaństwie rezygnować z osoby Jezusa Chrystusa, bo chrześcijaństwo w swoim centrum ma skandal krzyża i zmartwychwstanie Jezusa. Tak więc dziś wieczór i w tych dniach często powtarzajmy modlitwę, której nauczył nas papież Franciszek: „O Panie, pragnę być płodny. Chcę, aby moje życie przynosiło nowe życie, aby moja wiara była urodzajna, aby kroczyła przede mną i mogła coś z siebie dawać innym. Panie, jestem w niemocy. Ja tego nie potrafię, Ty to możesz sprawić. Jestem jak pustynia, nie mogę tego, ale Ty to potrafisz sprawić. Amen”