Marcowa niepogoda
(Legenda)
Kędyś daleko za sinym borem. Boże słoneczko zaszło wieczorem, zaszło za świerki, zaszło za sosny i pożegnało dzionek radosny, tylko ostatnie krwawe zarzewie na tym najwyższym płonęło drzewie.
Potem po niebie zeszły się chmury, zaczął się wieczór smutny, ponury. Deszczowe płachty, śnieżne zawoje radziły swoje, gadały swoje.
- Już my to niebo skryjemy całe, by nie zostało ni oczko matę, ani tam krztynki różu, błękitu od późnej nocy i aż do świtu, niech sobie ludzie żyją jak mogą samą udręką i samą trwogą.
Jak uradziły, tak się też stało, ale złym mocom tego za mało, wiec nuż z ukrycia zwoływać wichry, które oddawna w górach ucichły. Huragan stary ruszył ze skaty, i wnet dokoła inne zagrzmiały, najgłośniej Świsnął wicher północy, ile miał siły, ile miał mocy.
- Już my spokoju nie damy ziemi, na wszystkie strony świata pomkniemy, w długiej a strasznej, mroźnej zawiei, niech ludzie wszyscy giną z kolei.
Jak uradziły, tak się też stało, wszędzie po ziemi wiało i wiało. Kruszały dęby, płakały brzozy od dzikich wichrów piorunnej grozy.
A wówczas w chmurach ukryte deszcze pisnęły cicho: za mało jeszcze. I jęły spływać na pola, drogi, szarym wróbelkom wpędzając trwogi, zające głębiej w lasach się kryły i nawet wilki żałośnie wyły.
A kiedy chmury parły na chmurę, Jęły się sypać i grady bure, a z popielatej jednej kłębicy wypadły całe zwały śnieżycy, płatek płatkowi złośliwie wtórzy: z ziemi uczynim grobowiec duży, niechaj przepadną sioła i miasta, bo kożuch śniegu wszędzie narasta.
Jak urządziły, tak się też stało, wichry na ziemię opadły śmiało, śniegi i szkwały leciały z góry, a ciemność kryła ten stan ponury. Myśleli ludzie po chatach wszędzie: teraz to z nami i koniec będzie.
Aż z głębi puszczy, gdzie niedźwiedź brodzi, na świat powoli Józef wychodzi, milcząco patrzy staruszek święty na te wichrowe dzikie wykręty, patrzy na góry, patrzy w doliny, gdzie mrok się wszędy rozpostarł siny i głową kręci bardzo markotny na onej zimy napad powrotny. Przecież do maja już niedaleko, Najświętsza Panna tam w górze czeka, gdzież tu posieje zieleń i kwiecie, gdy tyle śniegu wszędy po świecie, i biały rąbek zerwać gotowy złośliwy wicher z Najświętszej głowy.
A więc przemawia pełen słodyczy do rozszalałej tej nawałnicy, niechaj się skryje, niech nie urąga, bo przecież wiosna, wiosna nadciąga.
Chmura nie słucha, wicher nie słucha i tak jak zaczął dmucha a dmucha, z topoli co to stała tam zbliska, gałąź pod nogi Józefa ciska.
Zżyma się święty, lecz Jeszcze czeka i prosi deszczu, co ciągle ścieka, by wreszcie przestał smucić człowieka, bo święta Panna nóżki zamoczy, gdy w maju dróżkę ona przekroczy.
Ale nie słucha deszcz stów dobroci i chlasnął cały potok wilgoci.
Więc święty Józef próbuje z śniegiem, co to płatkowym leciał szeregiem, tłumaczy słodko, że święta Pani te późne śniegi na pewno zgani, nie dojrzy przecież łąki za strugą.
Hej, nie pomogła święta rozmowa, śnieg tak jak padał, padał od nowa, obległ dokoła świętego trepki w jeden zwał miękki, śliski i lepki.
Wtedy to Józef, nie widząc rady, zamiast napomnień rozpoczął zwady. Kijem sękatym w chmury uderzy i za wiatrami goniąc pobieży. Gnał ci Je krzepko, aż się zdyszały, i deszcz uskromił głupi, zuchwały, i śnieg przepłoszył na koniec świata i grad rozgonił, co z deszczem lata.
Piszczały teraz z skruchą potwory, gdy święty Józef gnał je przez bory, gdy je tak pędził poprzez rozstaje i dla Marji oczyszczał kraje.
Nie miał staruszek żadnej litości, miara przebrała się cierpliwości, więc nie żałował u kija sęków, mimo narzekań, skomleń i jęków, aż śniegi, deszcze, chmury i wichry kędyś zapadły i całkiem ścichły.
Wówczas to słońce, parobek Boży, nareszcie oczy jasne otworzy, z za onych lasów i ciemnych borów, wyjrzy promienne z pękiem kolorów i całą ziemię ślicznie ustroi, świętego starca co na niej stoi.
Powrócił Józef tedy do domu, utrudzon wielce z pracy ogromu, gładzi z uśmiechem srebrzystą brodę, zamyka cicho swoją zagrodę.
Ale wędrówka to nie ostatnia, złych mocy znowu zwiąże się matnia, przez cały marzec wciąż Józef święty walką z powietrzem srodze zajęty.
Wciąż Je poskramia, wciąż je przegania, by nadejść mogły wiosny zarania, wszystka złość ludzka w wichrach się splata, z deszczem i śniegiem nad ziemią lata, aż wielkanocne nadejdą święta, bo wówczas wiosna Już rozpoczęta.