Józef Jeżowski
Ballada o św. Józefie
Kto z was by chciał świętości poczuć wiew,
W historię mą niech pilnie wsłucha się.
Bo oto już za chwilę, może dwie,
Bardzo dziwny bieg wydarzeń zacznie się.
Gdzieś niedaleko, za ścianą może tuż,
W niewielkim domu ogromny kłopot tkwi.
Bo zima idzie i świat jest siwy już,
A w piecu pusto i wiatr wieje przez drzwi.
W dłoniach staruszki powoli płynie krew,
I nie pomaga herbata ani koc.
Drży po cichutku na każdy zimna wiew.
Żyć trudno w dzień, a jeszcze trudniej w noc.
A święty Józef w kościele parafialnym
Wytęża pilnie słuch.
I słyszy słowa: - Józefie, proszę, pomóż,
Bo ujdzie ze mnie duch.
Kłania się grzecznie Maryi, Jezusowi,
Przeprasza, musi iść.
Schodzi z ołtarza, gipsową ręką cicho
Uchyla wielkie drzwi.
I rano - cud, bo z pieca bucha żar.
I zgrabnie ktoś też pouszczelniał drzwi.
Dwie srebrne łzy dziękują za ten dar:
- Ach, to za dużo, jak się odpłacę, czym?
Dziesiątki oczu zmrużonych szpera tam.
- Kto ci to zrobił, no i za jaki trzos?
- To on, mój patron z niebieskich przybył bram.
I śmieją się - taki biedaka los.
I odtąd już każdego ranka był
Mały węzełek gałązek, chrustu, mchu.
I choć czuwała, to jednak tak się krył,
Że tylko ślady na śniegu tam i tu.
Aż w niedzielę w kościele parafialnym
Zgorszenia przebiegł szmer,
Bo święty Józef, dotychczas taki ładny,
Miał jakiś brud i czerń.
Gipsowe stopy poobijane całe,
Gorszyły bardzo ich.
Więc uradzili, że już im nie pasuje.
Wynieśli go na strych.
Odbył się pogrzeb bez pieśni i bez łez.
I stary gawron straż honorową wziął.
Tak doszła po wędrówki ziemskiej kres.
Pan białą kołdrą ze śniegu przykrył ją.
A w niebie święty Piotr otwiera bramy
Jak tylko daje się.
A chór aniołów ustawia się w szeregu
I już dostraja śpiew
A kiedy wchodzi, dłonie na piersi splata,
Anielski słysząc ton.
A święty Józef uśmiecha się i mówi:
- Pokażę ci twój dom