o. Ludwik znad Osobłogi
(felieton 33), Mochów, 22 grudnia 2010r.
Dylemat Józefa: ‘odrzucić, czy przyjąć Miriam?’
Pozostało już tylko kilka dni adwentowego oczekiwania i zamyślenia się nad historią dziewięciu miesięcy życia pięknej dziewczyny, o dźwięcznym imieniu Miriam. Dziewięć miesięcy oczekiwania na narodzenie się Syna wtłoczone zostały w ostatnie pięć dni adwentu. Słowo Boże wypełniło ten czas obficie od - błogosławionej rozmowy Archanioła Gabriela z zadziwioną Miriam począwszy, aż po światło betlejemskiej nocy, kiedy Odwieczne Słowo stało się Dzieckiem Miriam i objawiło światu. Wtedy to Bóg po raz pierwszy spojrzał na stworzony przez siebie świat ludzkimi oczami Jezusa, Syna swojego i Dziewicy Maryi. Dobrotliwy i roztropny Józef, małżonek Maryi nie zdążył nic wypowiedzieć, wsłuchany w słowo Boga, obwieszczone mu we śnie przez anioła Pańskiego, zamyślony kontemplował znaczenie i sens Bożego zamysłu. Pan zmienił świat Józefowi tak bardzo, że nie był już w stanie nic więcej powiedzieć wobec zadziwienia trudną dlań tajemnicą Najwyższego. Jak echo pozostały w jego sercu pytania, które w czwartą niedzielę Adwentu święta liturgia złożyła jak ciężkie brzemię na jego ramiona: ‘odesłać ukochaną Miriam, która jest w stanie błogosławionym, czy ją zostawić przy sobie?’ I drugie pytanie, wręcz tragiczne, będące konsekwencją pierwszego: ‘odrzucić Miriam – najukochańszą, najpiękniejszą, wymarzoną dziewczynę życia, czy mimo wszystko przyjąć ją jako swoją żonę? Czy na pewno swoją żonę?’ Gdyby nie anioł, Józef walczyłby ze swoją bezradnością i długo nie potrafiłby podjąć decyzji.
O. Józef, mochowski proboszcz, zakochany w swoim patronie, postawił mu przed wejściem do kościoła niewielką kapliczkę, aby wierni z wdzięcznością wspominali liczne gesty życzliwości i opieki św. Józefa na łące Maryi, jego Małżonki i Oblubienicy, oraz w całej parafii. Pod drewnianym daszkiem, smagany zacinającym śniegiem i deszczem, stoi milczący Józef i do swojego serca tuli z miłością Jezusa, bo Bóg wyznaczył mu trudną rolę, by na zawsze pozostał jedynie cieniem Ojca. Nie ma już pytań i nie ma wątpliwości, co do słuszności decyzji, jaką kiedyś podjął, gdy Miriam była w stanie błogosławionym. Pytania, jakie Józef sobie postawił były jedynie odmianą znacznie później postawionego przez Hamleta pytania: „być, albo nie być?”. Wiedział, że od odpowiedzi na postawione w sercu pytania zależy sens jego dalszego życia.
Przez całe życie dokonujemy rozmaitych wyborów. Dylemat Józefa trzeba jednak odczytać bardziej uniwersalnie: ‘czy można, czy należy, czy wolno odrzucić miłość?’ Józef podjął decyzję, by przyjąć Miriam, miłość jego życia i tym samym przyjął Miłość, która rozkwitała pod sercem jego oblubienicy, jako Syn Człowieczy, będący Synem Bożym. Józef przyjął więc równocześnie dwie miłości: pisaną przez małe „m” i tą przez duże „M”. Dokonał takiego wyboru dopiero jednak wówczas, gdy Bóg przez swego anioła oznajmił mu, że pragnie i jego włączyć, tak jak włączył Miriam, w swój plan zbawienia człowieka, że on – Józef, jest potrzebny do realizacji Bożego zamysłu. Bóg narzucił mu tym samym wszystkie ograniczenia, wobec jego bardzo ludzkich, pięknych marzeń i pragnień, jako małżonka Miriam.
Myślę, że Józef wałcząc w swoim sercu z dylematem „co zrobić z Miriam?” bardzo szybko dojrzał i zrozumiał, że miłość ludzka ma swój rodowód w Miłości Boga. I jeśli taką miłość mamy w sobie, ona nie zginie, nie umrze, nie przeminie. Nie możemy jej odrzucić. Miłość zakotwiczona w Bogu jest wieczna. Nie zabierzemy przecież z sobą, przechodząc do wieczności, niczego z wyjątkiem miłości, która „cierpliwa jest, łaskawa jest”, która „nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą”, która „wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję”. Intuicja św. Pawła, gdy pisał ten niezwykły hymn, była wcześniej intuicją św. Józefa, wyrastającą z trudnego doświadczenia, którym obdarował go sam Bóg.
A może aniołowie, którzy byli przewodnikami sprawiedliwego i roztropnego Józefa, przypomnieli mu radę z Księgi Przysłów:„Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz, a znajdziesz życzliwość i łaskę w oczach Boga i ludzi. Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna. Nie bądź mądrym we własnych oczach, Boga się bój, zła unikaj…”. Bóg, rzeczywiście, wyrównał życiowe ścieżki Józefa, to wyrównywanie było dla niego trudne i bolesne, ale przyjął wolę Najwyższego.
Podziwiam Józefa, podziwiam innych mężczyzn, którym żony oznajmiły, że pragną żyć w dziewiczym małżeństwie i zgodzili się na to. Przypomina mi się małżeństwo, chociażby św. Kingi i księcia Bolesława, któremu złośliwa historia nadała przydomek „wstydliwego”. I zadaję sobie pytanie, jak jest możliwe współistnienie dwóch miłości - pisanej przez małe „m”oraz przez duże „M”, podobnie jak w małżeństwie Miriam i Józefa. Odpowiedź brzmi: ‘Zawsze jest możliwe, jeśli w historię dwojga kochających się małżonków, ale także w historię pojedynczych osób, nawet całych narodów wkroczy Bóg’. „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”, powiedział do Maryi anioł podczas zwiastowania.
Za kilka dni, w sobotę, Bóg wkroczy w ludzką historie kolejny raz. Uroczystość Bożego Narodzenia jest celebrowana i przeżywana z wielkim przejęciem każdego roku. Jest pięknym i ważnym wspomnieniem wydarzenia sprzed ponad dwóch tysięcy lat, zapisanym w kalendarzu liturgicznym Kościoła. Jednak musi się stać nie jedynie celebracją, lecz realnym wydarzeniem w codziennym życiu uczniów Chrystusa. Jeśli Bóg nie będzie się rodził w moim sercu każdego dnia, tamto odległe wydarzenie pozostanie jedynie barwną i sentymentalną opowieścią, a w moim życiu niewiele się zmieni. Jezus Chrystus nie stał się człowiekiem i nie narodził się z Maryi Panny dla samego siebie, ale dla nas, abyśmy byli Jego na zawsze. Pozostając w ukryciu betlejemskiej groty pragnął być odnalezionym, rozpoznanym i przyjętym przez człowieka. Bóg nie stara się ukryć swego człowieczeństwa tak, abyśmy Go nie zauważyli, nie rozpoznali. I dlatego wszedł w nasz ludzki świat, poprzez narodziny w betlejemskiej grocie, jako Niemowlę, Syn Miriam.
Bóg chce się rodzić w moim sercu – w moich myślach, uczuciach, pragnieniach, decyzjach, wyborach... po to, aby nie powtórzyła się historia zamykania drzwi, nie tylko mieszkań, ale przede wszystkim serc, przed ubogą Matką i Jej jeszcze nienarodzonym Synem. Jeśli uczynię z mojego serca grotę narodzenia bezbronnego Zbawiciela Świata, to zacznie się w nim, w moim życiu kształtować niebo. Bo gdzie jest Bóg, tam jest niebo. Gdzie Go nie ma, tam jest pustka, smutek, lęk, samotność...
Niech Jezus Chrystus, który przychodzi,
Stanie się Twoją radością i błogosławieństwem.
Niech oświetli Twe dni, aby ciemności ich nie ogarnęły.
Niech pomnoży Twe siły, pokrzepi Cię i umocni.
Niech weźmie Cię w ramiona, przytuli, obdarzy pokojem, usunie lęk,
Niech będzie Twoją pierwszą Miłością.
Na Łące Maryi Panny wszystko przygotowane do narodzin Jezusa. Dlatego Maryja z uśmiechem i bez lęku oczekuje na to radosne i cudowne wydarzenie. Wszystkich, którzy czytać będą ten felieton Dziewica Maryja błogosławi, przytula do serca swojego i serca Jezusa, bijących jednym rytmem, pozdrawia i życzy radosnych i pełnych pokoju Świąt. Dołącza się do nich milczący, ale uśmiechnięty św. Józef.
I ja też, jak zwykle, staram się chociaż co tydzień serdecznie wspomnieć Was wszystkich podczas Najświętszej Eucharystii i w modlitwach.