o. Rafał Zarzeczny SJ
Źródło: Radio Watykańskie
Jak św. Józefa
opisywano w starożytności
No to już po świętach... A skoro tak uroczyście uczciliśmy Pana naszego, Jezusa Chrystusa narodzonego w betlejemskim ubóstwie, jeśli ponownie wstąpiła w nas odrobina nadziei na odkupienie świata i gotowości do życia godnego synów i córek Bożych, kiedy już zjedliśmy tego nieszczęsnego karpia i też roladę makową, gdy odśpiewaliśmy stosowne kolędy i dobrze nam było w rodzinnym gronie, jeśli wreszcie odpoczęliśmy po tym nieco, to teraz posłuchajmy przez chwilę o największym bodajże milczku wśród wszystkich świadków misterium Zbawienia.
O świętym Józefie zatem mówić będziemy, o Oblubieńcu Najświętszej Maryi Panny. A że kultowi Matki Bożej w naszych audycjach poświęciliśmy już kiedyś obszerne miejsce, i że o Panu naszym Jezusie Chrystusie mówimy zawsze, to teraz – choćby dla równowagi – niech będzie o tym, jak na Opiekuna Pańskiego patrzyli nasi bracia i siostry w starożytności chrześcijańskiej, co o nim mówili i jak go czcili.
Jak zwykle najpierw są ewangelie, te kanoniczne, w których spotykamy Józefa jako tego, które dzielnie służy za sprawiedliwego towarzysza Maryi, jako wizjonera mającego dziwne sny i wykonawcę Bożych wyroków przekazywanych mu przez anioła, milcząco zdziwionego tym, co go spotkało, nieobecnego przy Poczęciu i zaledwie asystującego przy Narodzeniu. Potem niemniej ofiarnie Józef zabiera całą tę swoją Świętą Rodzinę do Egiptu, co wcale nie miało być wycieczką, ale właśnie ucieczką przed siepaczami Heroda. A wreszcie, tak jak milcząco służy na tych pierwszych kartach Ewangelii, tak też bez jednego słowa z niej znika i nic więcej o Józefie ze Świętej Księgi się nie dowiemy.
Za to we wczesnochrześcijańskiej literaturze apokryficznej świętego Józefa spotykamy na poczytnym miejscu już w tak zwanej Protoewangelii Jakuba z połowy drugiego wieku, będącej najciekawszym bodaj przykładem narracji o Bożym Narodzeniu; czytaliśmy ją już kiedyś w naszych audycjach. O Józefie sporo mówi także apokryficzna Ewangelia Pseudo-Mateusza, spisana chyba w V wieku, oraz Ewangelia Dzieciństwa Pana, jakoby autorstwa św. Tomasza, gdzie Józef nie wypada najlepiej, obok zresztą całkiem przemądrzałego Jezusika: to tam mały Zbawiciel lepi ptaszki z gliny i arogancko odpowiada swemu przybranemu ojcu, który zupełnie nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.
Jest też pewien tekst zwany „Legendą o Józefie Cieśli”. W istocie jest on opowieścią osnutą na biblijnych motywach i włożoną w usta samego Chrystusa, który na Górze Oliwnej wyjaśnia Apostołom tajniki swojego życia; gatunek nota bene w literaturze apokryficznej popularny, tutaj wykorzystany dla opowieści o świętym Opiekunie. Tekst ten, spisany po grecku już w głębokiej starożytności, do naszych czasów zachował się w przekładzie na język koptyjski. Był zatem znany w środowisku egipskim, które od zawsze charakteryzowało się szczególną maryjnością, nic zatem dziwnego, że na „tapetę” wzięto także Jej czystego Oblubieńca. Tłumaczenia utworu dokonano pewnie pod koniec IV wieku. Chociaż Legenda ta jest prosta w swej wymowie i konstrukcji, i chociaż widzimy w niej niespójności, to jednak jest też przykładem całkiem udanej próby wyjaśnienia tego, co w ewangeliach kanonicznych nie zostało dopowiedziane, ale bez zbytniego naginania świętego tekstu, bez jego teologicznej deformacji, tak by nakarmić pobożność, zaspokoić ciekawość i zarazem przekazać zdrową naukę Kościoła.
Święty Józef został w niej przedstawiony jako czcigodny wdowiec z Betlejem, samotnie wychowujący małe jeszcze dzieci, którego kapłani z Jerozolimy zeswatali z maleńką jeszcze Maryją, oddaną im na wychowanie. W Legendzie o Józefie Cieśli czytamy zatem o ich zaślubinach zgodnie z obyczajem żydowskim i o tym, jak po dwóch latach się okazało, że Maryja jest w stanie błogosławionym, a Józef nie wiedział co robić, bo przecież dziecko nie było jego. Potem jest ewangeliczny sen z aniołem w roli głównej i wyprawa do Betlejem w czasie spisu powszechnego, a wreszcie Boże Narodzenie przy grobie Raheli, żony patriarchy Jakuba. Po powrocie z egipskiego wygnania do Nazaretu Zbawiciel szanuje swego przybranego ojca, jest mu posłuszny i darzy go szczerą miłością.
A potem przychodzą dni śmierci Józefa, jak postanowiono każdemu człowiekowi. I tu się zaczyna część Legendy o świętym Józefie najbardziej oryginalna. Oto bowiem anioł zapowiada mu rychłą śmierć, więc idzie stary już Józef do Jerozolimy i pięknie modli się przed ołtarzem Pana, prosząc by anioł Boży był przy nim w godzinie odejścia z tego świata. Potem zachorował i umarł z modlitwą na ustach, opłakiwany przez Maryję i Jezusa, a jego przejście to opis prawdziwej walki, jaką aniołowie światła i ciemności toczą o duszę Oblubieńca, zresztą bardzo ciekawy i przepełniony apokaliptyczną symboliką.
Bo oto na przykład Jezus widzi w zachwyceniu, jak aniołowie wzięli duszę Józefa i zawinęli ją w prześcieradło z czystego jedwabiu, a Michał i Gabriel nad nią czuwali, podczas gdy inni aniołowie wyśpiewywali psalmy. Do opisu chwalebnego odejścia Józefa dodano jeszcze zapowiedź wielu łask, jakie niechybnie spadną na każdego, kto uczci świętego w dniu jemu dedykowanym, czyli 26 egipskiego miesiąca epep, czemu odpowiada 2 sierpnia w kalendarzu gregoriańskim. Bo Józef miał wypełnić swoim życiem odwieczny plan Boży, przygotowany od założenia świata, plan towarzyszenia Jezusowi w Jego ziemskiej egzystencji, miał być świadkiem wcielenia i narodzenia Boga przedwiecznego, Jego opiekunem i pomocnikiem. Bo cała historia świata to dzieje Zbawienia, w co szczerze wierzymy, nawet jeśli – tak jak Józef – nie zawsze o tym głośno mówimy.