In English In Italiano Auf Deutsch
Bazylika otwarta codziennie od 6:00 do 19:00
Sekretariat Sanktuarium:
Kancelaria Parafialna:
Sklepik z pamiątkami:
Dom Pielgrzyma:
Restauracja św. Józefa:
62 7 575 822 / 8.00 - 13.00
789 087 043 / 10.00 - 12.00, 16.00 - 18.00
797 630 389 / 10.00 - 16.00
510 733 166 / 8.00 - 21.00
604 844 368 / 12.00 - 16.00
top
/ Home / Aktualności
Piątek, 29 Kwietnia 2022

Wuj mistrzów pióra

Aleksandra Polewska-Wianecka

Gdyby bł. ks. Marian Konopiński nie zginął męczeńsko w KL Dachau, zostałby zapewne ukochanym wujkiem znanej pisarki Małgorzaty Musierowicz, jej młodszego brata, poety i wykładowcy uniwersytetu Harvarda Stanisława Barańczaka i młodej pisarki Emilii Kiereś z domu Musierowicz. Ponieważ jednak został męczennikiem, ta niezwykła trójka mistrzów pióra, znała go tylko z opowieści swojej mamy – rodzonej siostry Błogosławionego i babci, której był synem.

bł. ks. Marian Konopiński

Rzadko się zdarza, że o życiu błogosławionego męczennika możemy przeczytać w książce, która w latach 90. minionego wieku, była prawdziwym hitem wydawniczym i która także dziś, czytana jest bardzo chętnie. W tym przede wszystkim przez bardzo młode osoby. Mam tu na myśli autobiograficzną publikację Małgorzaty Musierowicz pt. „Tym razem serio”, której fragmenty – za zgodą wydawnictwa, które ją wydało – zacytuję za chwilę poniżej. W ten sposób opowiedzą nam o bł. ks. Marianie Konopińskim – osobiście jego matka, siostra i siostrzenica pisarka. Mija właśnie 77. rocznica cudownego wyzwolenia KL Dachau więc to doskonała okazja by opowiedzieć tym wyniesionym na ołtarze męczenniku.

Blondynek z rodu rudowłosych

Rodzice przyszłego Błogosławionego męczennika byli rudowłosi. „Walenty i Weronika Konopińscy zamieszkali w Kluczewie – pisze Małgorzata Musierowicz o dziadkach ze strony mamy - w ładnej biało malowanej chacie tuż przy wejściu na podwórze majątku i dochowali się pięciorga dzieci. W 1907 roku urodził się Marian (rudowłosy). W 1909 roku Weronika urodziła drugiego syna, Stefana (szatyn!), w 1911 urodził się Seweryn (rudowłosy), w 1914 Maria (szatynka) i w 1916 Zofia (rudowłosa)”. Dodajmy, że rudowłosa Zofia, docent medycyny, czyli siostra Mariana i matka pisarki lubiła w tym momencie mawiać, że na przykładzie tej rodziny można prześledzić prawo Mendla. „Marian urodził się w rok po naszym ślubie – czytamy w książce Musierowicz zacytowane obszernie wspomnienia jej babci, a matki Błogosławionego. - Na chrzcie daliśmy mu imię Marian Wacław. Maryś był ładnym chłopczykiem, jasnem blondynem bez najmniejszej plamki na ciele. Nawet piegów nie miał. Gdy urodziłam go, mąż płakał z radości, że ma syna. Maryś chował się dobrze. Gdy miał 9 miesięcy, to już zaczął chodzić. I mówić też szybko się nauczył. Tym bardziej, że my mówiliśmy z dzieckiem, jakby był dorosły. Gdy miał lat sześć zaczął chodzić do szkoły do Szczepankowa. Musiał przejść dziennie prawie 4 kilometry. Szkoła była oczywiście niemiecka. Od początku uczył się bardzo dobrze. Mimo że nauczyciel, Niemiec, uczył po niemiecku, Maryś łatwo sobie przyswoił tę szwabachę. Nauczyciel nazywał się Arendt. Był bardzo ostry, o byle co walił trzcinką po tyłku chłopców, a dziewczynkom dawał po dłoni. Dzieci bardzo się go bały. Wybuchła pierwsza wojna światowa. Ojciec poszedł do Landszturmu do Poznania, a ja zostałam z dziećmi w domu. Dzieci bardzo tęskniły za tatusiem, bo bardzo go kochały. Raz po raz, póki był w Poznaniu, brałam starszych chłopców i jechałam z nimi do ojca, a tatuś bardzo się niemi cieszył. Maryś nadal chodził do szkoły, mimo że była wojna. Był coraz mądrzejszy, nieraz mnie pytał, co to jest wojna i na co. Jak mogłam, tak mu tłumaczyłam. Gdy miał lat 15 zapisałam go do miejskiej średniej szkoły we Wronkach. Musiał dojeżdżać, ale chodził bardzo chętnie, bo bardzo był tej wiedzy o świecie ciekawy, mimo że nauka odbywała się w języku niemieckim. Chodził do niemieckiej szkoły w roku 1917 - 1918. Niemcy starali się nasze dzieci zgermanizować. Nie wolno było dzieciom używać języka polskiego na terenie szkoły. Jak Maryś jeździł koleją z Wronek do Pęckowa i z Pęckowa wracał do Kluczewa, to nie mógł zdążyć na naukę religii do kościoła w Ostrorogu, która odbywała się 2 razy w tygodniu o godzinie trzeciej. Prosiłam księdza dziekana Sypniewskiego, aby ta nauka odbywała się później. Na to ks. dziekan powiedział, że tego nie da się zrobić, pytał się, kiedy Maryś wraca do domu. No, tak, to jasne, że nie może zdążyć. Ale zrobimy tak, mówił ks. Sypniewski, niech przyjdzie raz na tydzień do mego gabinetu o godzinie piątej, to go wysłucham z lekcyj zadanych i zadam mu następną lekcję. Tak to Maryś miał uproszczone. Gdy mąż księdzu dziękował za to, kiedy z Marysiem poszedł na probostwo, to mówił, że jest bardzo rad temu, że mógł to dla Marysia uczynić, bo - mówił do męża - to bardzo zdolny chłopiec. Radził o tym pamiętać i dalej go kształcić.”

Maryś uczył się nadzwyczajnie

„Wreszcie naród polski witał swoją niepodległość po latach niewoli pruskiej – czytamy dalej wspomnienia mamy Błogosławionego. -W Szamotułach powstało polskie gimnazjum imienia Piotra Skargi. Poszłam sama z Marysiem, by go zapisać do klasy wstępnej. Maryś miał już 12 lat. Uczył się nadzwyczajnie, profesorowie bardzo go chwalili, że jest wzorowem uczniem. Ja na wywiadówki nie chodziłam. Chodził ojciec. Ilekroć wrócił z tej wywiadówki, był bardzo ucieszony tymi pochwałami i postępami w nauce. W roku 1927 zdał Maryś maturę z odznaczeniem. Tego samego roku w październiku udał się do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. I tam uczył się bardzo dobrze. Potem przeszedł do Seminarium Duchownego w Poznaniu. I tu się dobrze uczył, ku zadowoleniu księży profesorów. W roku 1932, dnia 10 czerwca, został wyświęcony na kapłana. A dnia 22 czerwca odbyła się prymicja w kościele parafialnym”.

Łakomie czytała podręczniki teologii

Mama Małgorzaty Musierowicz, Zofia Barańczakowa, a siostra Błogosławionego, pisała o swym niezwykłym bracie tak: „Proboszcz był bardzo zadowolony, że w jego parafii wykształcił się ksiądz. Nie mniej zadowoleni byli rodzice: pierwszy trudny finansowo okres mieli za sobą. Gdy Marian jako alumn przyjeżdżał na wakacje, to głównie po to, by się spokojnie na łonie rodziny przygotować do egzaminów. Mama w wolnych chwilach sięgała po jego podręczniki teologii i łakomie czytała, by potem przy okazji długo dyskutować z synem na tematy związane z jego studiami. Ten okres przed II wojną światową był bardzo trudny, kryzys odbił się wyraźnie na rodzinie Weroniki i Walentego. Weronika każdy grosz obracała na kształcenie dzieci, ale tych groszy stale było za mało. Swoje braki w garderobie uzupełniała wyjątkowo rzadko. Musiało jej starczyć to, co dostała z domu w posagu. Miała więc ciepły płaszcz podszyty oposami i kostium jesienny z bardzo dobrego materiału, który nosiła 27 lat, stale go dostosowując do wymogów aktualnej mody: to dopasowywało się go w talii i robiło bufiaste górą rękawy, to znów poszerzało się go w talii i likwidowało bufki”.

Poznań zamiast Belgii

„Maryś swoją pierwszą placówkę objął jako wikariusz w Ostrzeszowie – wspomina dalej Weronika Konopińska, mama ks. Mariana. - Był tam 3 lata. Potem Kuria posłała go do Poznania, do kościoła Bożego Ciała, tu też był 3 lata. Potem był przy kościele św. Michała. Poprosił władze, by mógł studiować socjologię na uniwersytecie w Poznaniu. Ale władza mu zaproponowała, że wyśle go do Belgii, do katolickiego uniwersytetu w Lowanium, na swój koszt. Maryś jednak za to podziękował i powiedział, że bardzo się z tego cieszy, ale nie skorzysta, bo ma dwie siostry, które też studiują i gdyby on udał się do Belgii, siostry nie miałyby gdzie mieszkać, bo rodzice mieszkają na wsi. No, to się Kuria do jego prośby przychyliła i pozwoliła mu na studia w Poznaniu”.

Kapelan 15 Pułku Ułanów Poznańskich

„Druga wojna światowa wybuchła, Maryś został powołany jako kapelan 15 Pułku Ułanów Poznańskich i wyruszył na wojnę – wspomina dalej mama Błogosławionego. - Po upadku Warszawy dostał się do niewoli i osadzony został w oflagu w Nunburg nad rzeką Wezerą. W oflagu był coś 8 miesięcy, stamtąd pewnej nocy gestapo zabrało go do więzienia w Hamburgu. Mogliśmy mu posyłać paczki żywnościowe.”

Mieli pasiaki i trepy drewniane

Z Hamburga gestapo go wywiozło do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie spotkał się z księżmi - kolegami, którzy już tam się znajdowali. Wyobrażam sobie, jakie było powitanie w tej niewoli. Maryś od czerwca 1940 roku do 1942 roku był w Dachau. I może by wrócił do domu, bo jakoś się trzymał, choć pod koniec musieli księża ciężko pracować w polu. Mieli pasiaki i trepy drewniane na nogach. W tym musieli maszerować na pole. W listopadzie 1942 roku wybrali 20 księży do szpitala obozowego, gdzie im wszystkim zastrzyknęli Pflegmonę, taką cuchnącą ropę, od której gniło ciało i kości. Podzielili księży na dwie grupy, A i B. Grupie A dawali zastrzyki, a grupie B jakieś pastylki. W grupie B był Maryś. Z grupy A nie zmarł tam żaden ksiądz, z grupy B zmarło czterech księży, a Maryś był piąty. Może by ich więcej z tej grupy zmarło, ale w obozie, a raczej w szpitalu wybuchł tyfus. Lekarze - zbrodniarze hitlerowscy bali się przychodzić do leżących tam księży, a nadpielęgniarz Niemiec, bardzo życzliwy dla księży polskich, wykradł zastrzyki i tym pozostałym pięciu uratował życie. Tego się dowiedzieliśmy od księdza Kopcia z Bytomia, który też był w tym szpitalu w grupie A.”

Krzyknęłam i nagle się obudziłam

„Od 22 listopada męczył się Maryś aż do 1 stycznia 1943 roku. Umarł o wpół do drugiej w nocy. W tym czasie o wpół do drugiej w nocy krzyknęłam i nagle się obudziłam. Pytali mnie co mi się stało, a ja bez słowa położyłam głowę i spałam dalej. Więc jednak jest coś, jakaś łączność duchowa, bo jakże to sobie wytłumaczyć? Później dostaliśmy wiadomość z Dachau o śmierci Marysia i że 1 stycznia został spalony w krematorium. Jako powód śmierci podali zatrucie krwi. Przysłali metrykę jego śmierci z Dachau. Rozpacz nasza nie miała granic. (...) Nie ma grobu mój syn, gdzie bym mogła uklęknąć i wypłakać mój ból. Nie mogę go zapomnieć, choć w styczniu tego roku minął już 21 rok, jak go nie ma na świecie. Miał 35 lat, gdy umarł. Mówił ks. Kopeć, że w malignie przed śmiercią opowiadał, że jedzie do domu, do rodziców, do pracy w kościele. W przebłysku świadomości zapraszał i innych do tej podróży. Niemcy już stały przed upadkiem, to pozwolili im posyłać paczki żywnościowe od października 1942 roku. Jakże się Maryś z tego cieszył. Pisał nam i prosił, byśmy mu przysłali, ein grosser Bauerbrot - to jest wielki bochen wiejskiego chleba. (...) I gdyby go nie uśmiercili, byłby wrócił, bo chociaż musiał pracować ciężko, to jednak te paczki ratowały go od głodu”.

Małgorzata Musierowicz
Małgorzata Musierowicz
Stanisław Barańczak
Stanisław Barańczak
Emilia Kiereś
Emilia Kiereś
 

Cytowane fragmenty pochodzą z książki pt. „Tym razem serio” Małgorzaty Musierowicz. Wydawnictwo „Akapit Press”, Łódź 1994.