Biuletyn Męczennicy - Nr 2 - 2/2004
www.meczennicy.pelplin.pl
Męczennicy prowincji
Wielkopolsko-Mazowieckiej
Towarzystwa Jezusowego
Wśród 9 Sług Bożych, o których beatyfikację zabiega Prowincja Wielkopolsko-Mazowiecka Towarzystwa Jezusowego, pięciu było więźniami Dachau: br. Stanisław Komar, kl. Jerzy Musiał, ks. Stanisław Felczak, ks. Czesław Sejbuk oraz ks. Michał Malinowski.
Pierwszą śmiertelną ofiarą w tej grupie stał się ks. Felczak, wykładowca na jezuickim Wydziale Teologicznym »Bobolanum« w Lublinie. Aresztowany 2 lutego 1940 wraz z drugą grupą mieszkańców kolegium, w grudniu został umieszczony w Dachau. Zatrudniony w gestapowskim gospodarstwie doświadczalnym, zwanym „komandem śmierci”, wcześnie rano wychodził do pracy. Licho ubrany i zawsze głodny, musiał pracować bez chwili wytchnienia, przy akompaniamencie wyzwisk nadzorców, albo bicia gestapowskim pejczem. Chodząc po błocie lub topniejącym śniegu z dwudziestolitrową bańką zawierającą toksyczne substancje robił opryski lub kopał spieczoną słońcem łąkę. Praca w skwarze, bądź na mrozie, przy dobrej pogodzie lub w ulewnym deszczu, była tak wyczerpująca, że do rewiru codziennie wieczorem niesiono na noszach kilku ludzi. Nazajutrz w niedoschniętej po ulewie odzieży, trzeba było znowu wlec się do katorżniczej pracy.
Mimo codziennych przykrych doświadczeń, ks. Felczak był pełen optymizmu bazującego na Bogu. Wlewał także otuchę w otoczenie nadzieją na rychłe zakończenie wojny.
Kiedyś jeden z esesmanów zapisał ks. Felczaka do karnego raportu. Za „lenistwo” skazano księdza na dodatkową pracę bez obiadu i bez żadnego odpoczynku w cztery kolejne niedziele. W konkretnej sytuacji ustawicznego głodu i ciągłego przemęczenia była to kara okrutna, ponieważ niedzielny posiłek był odrobinę pożywniejszy niż w inne dni tygodnia. W niedzielne popołudnia można było także zdrzemnąć się w pozycji siedzącej, z rękami opartymi o stół. W czasie wykonywania tej kary przyplątało się zapalenie płuc. Księdza Felczaka nie przyjęto jednak na izbę chorych. Podtrzymywany przez kolegów, musiał dalej chodzić do pracy. Gdy wreszcie dostał się na rewir, otrzymał śmiertelny zastrzyk i 9 maja 1942 rozstał się z ziemskim życiem.
W dziewięć dni później przyszło umierać w Dachau br. Komarowi. Już 23 września 1939 aresztowany przez gestapo wraz z innymi jezuitami w Poznaniu, tak jak oni, samochodem ciężarowym został wywieziony w puste pole, ustawiony w szeregu naprzeciwko karabinu maszynowego. Zmieniono jednak decyzję i ostatecznie 8 grudnia znalazł się w Dachau.
Współtowarzysze opowiadali, że z jego postaci emanowało nie dające się opisać szlachectwo ducha. To niezwykłe dostojeństwo oddziaływało nawet na katów spod znaku trupiej czaszki i byli powściągliwi w zadawaniu mu dodatkowych cierpień. Organizm sześćdziesięcioletniego mężczyzny szybko wyniszczył się jednak w warunkach pracy obozowej. Na przełomie czerwca i lipca 1942 r. leżał w obozowym rewirze. W tym czasie przybyła do Dachau komisja lekarska z Berlina. Wśród nich znajdował się lekarz Niemiec, z którym br. Komar przed rewolucją październikową byli dworzanami cara Mikołaja II. Rozpoznali się po 25 latach, wymienili blade uśmiechy i Niemiec poszedł dalej aby podziwiać pomysłowość obozowego personelu medycznego w uśmiercaniu ludzi. Brata Komara natomiast niedługo po tym spotkaniu, 15 lipca, w transporcie inwalidów wysłano do Hartheim k. Linzu. Tam zginął w komorze gazowej.
Szczególnie obfitujący w zbrodnie ludobójstwa rok 1942, czas szczytu potęgi niemieckiej, zaowocował m.in. jeszcze zbrodnią na ks. Malinowskim. Podobnie jak br. Komar i wielu innych jezuitów, w Dachau znalazł się 8 grudnia 1940, a wiosną 1942 r. został przydzielony do katorżniczej pracy na plantacjach, przeżywając te same udręki co ks. Felczak. Wielogodzinne przebywanie pod gołym niebem było szczególnie uciążliwe w czasie złych warunków pogodowych
Mając szczególny autorytet wśród współbraci, przed uroczystością św. Ignacego prowadził nowennowe rozważania. W nauce wstępnej mówił o poważnym traktowaniu życia. Oznajmił przy tym, że on nie wyjdzie już żywy z obozu. W dniu następnym wygłosił naukę o celu człowieka. Największy nacisk położył na to, by wyrobić u słuchaczy przekonanie, że lata spędzone w obozie nie będą zmarnowane, jeżeli całe życie z wszystkimi jego szczegółami, na pozór bezsensownymi, ofiaruje się Bogu: "Choćby ktoś miał umrzeć w obozie, ma pamiętać, że męczeństwo jest największą chwałą, jaką człowiek może oddać Bogu".
W lipcu 1942 r. został skierowany na blok inwalidzki, gdzie zbierano więźniów przeznaczonych do wykończenia w komorze gazowej. Jeszcze 11 sierpnia wygłosił do współwięźniów naukę o Wniebowzięciu NMP. 12 sierpnia wraz innymi pognany do łaźni, w czasie kąpieli zasłabł. Ułożony na obozowej pryczy, zmarł 13 sierpnia 1942, w święto zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny.
Ksiądz Sejbuk aresztowany w lutym 1940 r. po roku trafił do Dachau. 10 listopada 1942 Zimmermann, kapo izby chorych, oraz blokowy Zier, dokonali przeglądu więźniów i zapisali wybrane numery, między nimi 23994, który otrzymał ks. Sejbuk. Nazajutrz ofiary selekcji poprowadzono do rewiru. W sali operacyjnej oczekiwał ich dr Schütz z innymi lekarzami SS. Jeden z nich boleśnie nakłuwał udo wprowadzając 3 cm3 ropowicy. W ciągu doby miejsce zakażone puchło i pojawiały się oznaki flegmony: tkanka zaczynała gnić, powstawała ropiejąca rana, powiększająca się z każdym dniem.
Ksiądz Sejbuk zakażenie znosił trudniej niż pozostali. W czasie przenoszenia na opatrunek, ze stawu biodrowego wyskoczyła kość. Wyraz twarzy chorego wskazywał na głęboki i ostry ból. Zauważono też, że ma jedną nogę krótszą. Podejrzewano skrzywienie kręgosłupa. Unieruchomiono go na desce. W tej pozycji przeleżał pięć miesięcy. Nie tylko sam nie załamał się, ale innych podnosił na duchu. Zachęcał do cierpliwości i pogodzenia się z losem. Tymczasem biodro coraz bardziej puchło. Powstała próchnica. Kawałki kości zaczęły wypływać wraz z ropą. Z czasem ropa przeżarła tętnicę. 20 kwietnia 1943 rano, niemieccy felczerzy przypominali chorym, że w tym dniu Hitler obchodzi urodziny. Z ust ks. Sejbuka padło wyznanie: "Ja mu przebaczam!" Następnie słowa przebaczenia kierował imiennie do wszystkich katów obozowych, jacy dręczyli go w Dachau. Żegnał każdego z osobna, przepraszając za sprawiany kłopot nawet Niemców. Głos miał bardzo słaby i przeciągał sylaby, ale do wszystkich kierowa życzliwe słowa. Mordującym na zimno katom wilgotniały powieki. Byli zaskoczeni i zdziwieni, że można umierać z wyrazami przebaczenia dla wroga, który uśmierca. Ok. 9 rano, umarł.
Ostatnim jezuickim męczennikiem przed wyzwoleniem obozu był kl. Musiał. Aresztowany przez Niemców 23 listopada 1939, miał wtedy dwadzieścia lat. Wstępnym etapem jego drogi krzyżowej było więzienie na Zamku w Lublinie. Tam proponowano mu wolność za cenę opuszczenia Zakonu. Nie zgodził się. W połowie grudnia 1940 r. przywieziony do Dachau, nie chciał być biernym widzem tragicznych zdarzeń. Brał udział w ruchu oporu. Trzej więźniowie Rosjanin, Polak i Niemiec, gdy w październiku 1944 r. nadeszły do obozu skrzynie z urządzeniami do komory gazowej, otwarli je, wyładowali mosiężne zawory, ukryli w miejscu znanym tylko sobie, następnie skrzynie zapełnili kamieniami i z powrotem zabili.
17 maja 1944 karnie skierowano Musiała do kamieniołomów w Mauthausen-Gusen, skąd wrócił 1 grudnia straszliwie osłabiony, do czego, oprócz ciężkiej pracy i ciągłych szykan, pomogła przebyta złośliwa grypa. W tym też czasie wybuchła w Dachau epidemia tyfusu. Śmiertelność była duża. Codziennie kilkadziesiąt martwych ciał specjalne komando odwoziło do krematorium. W styczniu 1945 r. wielu księży, wśród nich Musiał, zgłosili się do obsługi zakażonych. Podjęcie samarytańskiej posługi zakaźnie chorym w warunkach obozowych równało się przyjęciu na siebie wyroku śmierci. Prawie wszyscy z nich zmarli, a żaden nie uniknął tyfusu. Musiał opuścił ten świat 10 marca 1945, 49 dni przed wyzwoleniem obozu.
Pięciu jezuitów: trzech kapłanów, brata i kleryka, należących do jednej prowincji zakonnej, wspólnie przeżywających gehennę Dachau, połączył dodatkowo zaszczytny tytuł - Sług Bożych.